czwartek, 7 listopada 2013

8.



Nie mogłam usiedzieć na miejscu. Cały czas siedząc na krześle nieporadnie machałam nogami. Zastanawiałam się, dlaczego obok mnie stoi tylko jedna walizka, skoro przyleciałam z czterema. Czyżbym łudziła się, że jeszcze tu wrócę? Nie… resztę rzeczy Dima odeśle kurierem. Nie spodziewałam się, że moja rosyjska przygoda tak szybko dobiegnie końca. W pracy wzięłam urlop do końca roku, niby ze względu na święta, ale tak naprawdę chciałam sobie wszystko dokładnie przemyśleć. Dima nie odwiózł mnie na lotnisko. Bez słowa zabrał rano torbę i wyszedł za nim wstałam.

 Kiedy poprzedniego dnia poinformowałam go o swojej decyzji, przyjął ją z wielkim spokojem, co zajebiście mnie zdziwiło. Przecież te jego deklaracje, że chce mi pomóc, że chce o mnie zadbać nie mogły być tylko pustymi słowami… W każdym razie nie chciałam, żeby nimi były.
- Kiedy dokładnie wylatujesz? Zarezerwowałaś już bilety? – usłyszałam spokojny głos Dmitrija.
- Jutro rano. Akurat wyrobię się na wigilijną kolację. – uśmiechnęłam się smutno.
- Aha. Wychodzę na trening. Nie wiem o której wrócę. – rzucił i trzasnął drzwiami.

Mimo urlopu zajęłam sobie cały dzień pracą, żeby przestać o tym wszystkim myśleć. Niestety ślęczenie nad raportami umocniło mnie tylko w jednym – zakochałam się. Nie wiem jak do tego wszystkiego doszło… Ok, mieszkaliśmy razem i spędzaliśmy ze sobą bardzo dużo czasu, ale… Bożeeeee, jestem taka głupia! Nie mogłam tu dłużej zostać. Właśnie ze względu na Dmitrija. Chroń tych, których kochasz. Huczało mi w głowie. Ten-którego-imienia-nie-chcę-wymawiać wciąż pewnie przebywał w mieście i gotów był ponownie zaatakować. Znam go na tyle dobrze, żeby właśnie tego się po nim spodziewać. Nie chciałam narażać nikogo, kogo tu poznałam na jakiekolwiek niebezpieczeństwo. Mimo dwóch miesięcy, które tu spędziłam, to zżyłam się ze wszystkimi ludźmi, których dane mi było poznać bliżej – współpracownikami, kolegami z Biełogorie, z Wadimem, czy Maksimem i Leną. Serce pękało mi na milion kawałków, ale odłożyłam komputer na bok i zaczęłam się pakować.

Wszystko szło mi tak opornie. Nie chciałam stąd wyjeżdżać, ale to była jedyna słuszna decyzja. Jeśli ja wrócę do Polski, on wróci za mną. Wszyscy będą bezpieczni, jeśli On będzie wiedział, że jestem sama, że nie ma przy mnie żadnego mężczyzny. Wszystko wróci do normy…
Dimy nie było cały dzień. Zawsze po rannym treningu wracał do domu, żeby coś zjeść, robił zakupy i szedł na popołudniowe zajęcia, ale nie pojawił się w domu ani na minutę. Wrócił dopiero ok. 22… Pijany. Oby tylko nie było żadnej awantury. – błagałam w myślach. Rzucił swoje rzeczy w przedpokoju przy okazji obijając się o ścianę. Mimowolnie parsknęłam śmiechem przyglądając się całej sytuacji opierając się o oparcie kanapy. Spakowana walizka czekała już gotowa na jutrzejszy wyjazd.
- No i z czego się śmiejesz?! – wybełkotał.
- Ja? Zdawało Ci się. – stałam teraz z rękoma skrzyżowanymi na klatce piersiowej.
Dyma podszedł na tyle blisko mnie, że poczułam jego alkoholowy odór aż za bardzo. Nie wytrzymałam i ponownie parsknęłam śmiechem.
- Co za gorzelnia. Nie zdzierżę tego smrodu. Idę spać.
Po jakichś trzech krokach zostałam pociągnięta za rękę, zatoczyłam się i wylądowałam nosem w klatce piersiowej Dmitrija.
- Zostań ze mną. Nie chcę, żebyś wyjeżdżała. Zostań… Proszę… - próbował mówić w miarę składnie, jak na kogoś kto wypił chyba beczkowóz spirytusu (nie wódki, SPIRYTUSU).
- Dima, nie mogę. Jeśli wszystko ma być normalne, to muszę wrócić do Polski. – położyłam swoje dłonie na jego policzkach. Smród spowodowany przez nadmierne stężenie procentów w wydychanym przez niego powietrzu przestał mi w zupełności przeszkadzać.
- Chcesz znów wrócić do tego psychola?! Ciągle go kochasz?! – krzyknął i odepchnął moje dłonie.
- To nie tak, jak myślisz… - nieudolnie próbowałam się tłumaczyć.
- A jak?! – wciąż krzyczał.
- Nie krzycz na mnie. Nie chcę z tobą rozmawiać, kiedy jesteś w takim stanie… - usiłowałam załagodzić sytuację. – To nie ma nic wspólnego z nim. To moja decyzja. Prócz świetnej pracy i kilku osób, która poznałam, to nic mnie tu nie trzyma… - skłamałam.
Kocham cię, ale ty nie możesz o tym wiedzieć…
- Nic? Nic cię tu nie trzyma? – Dima powtarzał jakby nie dosłyszał ostatniego zdania. Wyglądał jakby całkowicie wytrzeźwiał.
- Przykro mi, jeśli chciałeś usłyszeć coś innego…  – dalej brnęłam w swoje gówniane kłamstwo. Gdybym miała ocenić jego głębokość, to byłam w gównie po samą szyję.
Jak najszybciej chciałabym zapomnieć wyraz jego twarzy, jaki wtedy zobaczyłam. Czułam się jakbym co najmniej zabiła mu matkę… Po policzkach spłynęły mi łzy.
- Myślę, że nie mamy już o czym rozmawiać. – odwrócił się i za moment zniknął za drzwiami łazienki.
Stałam jeszcze dłuższą chwilę, zastanawiając się co właśnie się wydarzyło. Brawo, chyba złamałaś mu serce… Już większej szpili wbić się nie dało. Karciłam się. Nie pozostało mi nic innego jak położyć się spać, chociaż wiedziałam, że tej nocy nie zasnę…


- Wadim, myślałem, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Zbliżyliśmy się do siebie. – Dima siedział ze spuszczoną głową.
- Myślisz, że nadal czuje coś do tego skurwiela? – Wadim miał zatroskaną minę.
- Nie mam pojęcia. Ona nie chce o tym rozmawiać… Dostaję tyle sprzecznych sygnałów. Wczoraj powiedziała coś, co całkowicie zbiło mnie z tropu. Kurwa już nie wiem, co mam myśleć. Napaliłem się, jak tylko pokazałeś mi ją na zdjęciu. Praktycznie wepchnąłeś mi ją do łóżka, a ja i tak spierdoliłem. – Dima z niedowierzaniem kręcił głową.
- Przecież to nie twoja wina. Nie miałeś wpływu na jej przeszłość. Co takiego powiedziała? – szef Nataszy czuł się jak psychiatra przyjmujący pacjenta na kozetce.
- Że nic jej tu nie trzyma. NIC. Oczywiście nie licząc pracy. Rozumiesz? A ja głupi miałem nadzieję, że coś z tego wyjdzie. – Dyma schował twarz w dłoniach.
- A nie pomyślałeś, że mogła skłamać, żeby to wszystko ułatwić? A przynajmniej tak myślała, że się stanie. – Wadim chyba powinien dorabiać na słuchawce telefonu dla ofiar nieszczęśliwej miłości. – O której ma samolot?
- Za nieco ponad godzinę. – Dima spojrzał na wyświetlacz telefonu.
- To co ty tutaj jeszcze robisz? – szefo spojrzał na kumpla i wypraszającym gestem wywalił go z gabinetu.


Patrzyłam na wielki zegar, który wisiał w hali odlotów. Sekunda za sekundą. Tik tak, tik tak. Godzina odlotu zbliżała się nieubłaganie. Chwilę temu wygoniłam Lenę i Maksima, którzy przyszli się pożegnać. Chciałam zostać sama. Wiedziałam, że na lotnisku w Krakowie będzie czekała na mnie Dżoana. Nie martw się maleńka, poradzimy sobie ze wszystkim… Cały czas powtarzałam sobie w głowie jej słowa usłyszane wcześniej przez telefon, próbując podtrzymać się jakoś na duchu. Wstałam i zaczęłam ze zniecierpliwienia chodzić wkoło walizki, co drugi krok przykopując w nią nogą. Nawet się ze mną nie pożegnał. Co za chuj…

- Pasażerowie lotu numer 766 do Moskwy proszeni są o zgłoszenie się do odprawy. – z odrętwienia wybudził mnie głos z głośników.

No to żegnaj Biełgorodzie…


Cze! Ósmy rozdział bardzo na szybko z dedykacją dla Dżoany, która wreszcie raczyła zacząć czytać i już truje mi dupsko o nowe części (Kocham Cię Pysiaczku :3). Aha, jak widać, zaczęłam wtrącać też wszystko od strony Dimy. Dobry pomysł? Mam nadzieję, ze nie gubicie się w tym jak skaczę w czasie. ;) Buziaczki!

4 komentarze:

  1. kiedy następny?;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Miszczyni Moja <3

    Piiiisaj mi tu juz kolejny Flądruniu Kochana :*

    Twa wierna Lidka <3

    OdpowiedzUsuń
  3. czytaju czytaju i Dżoana truć dalej będzie o kolejne rozdziały ;D skakanie w czasie jest fun, naginaj czasoprzestrzeń Maleńka :*

    OdpowiedzUsuń