czwartek, 24 października 2013

1.

Co.ja.tu.kurwa.robię! - to były pierwsze słowa, jakie przyszły mi na myśl, kiedy jak najwolniej opuszczałam schody, wysiadając z samolotu, którym przyleciałam z Moskwy. Co to za miasto? Biełgrod? Bielogrod? Aaaaaa! Już wiem! Biełgorod! Oczywiście żartuję... Doskonale wiedziałam, gdzie jestem, tylko nadal nie mogłam uwierzyć, że TU jestem...

Trzy miesiące temu firma w której pracuje, złożyła mi propozycję przeniesienia mnie do naszej filii w Rosji. Jesteśmy sporą korporacją, która ma rozsiane swoje biura w kilkunastu miastach Europy i Azji. Nie chciałam dłużej siedzieć w swoim rodzinnym mieście, pragnęłam zmienić środowisko, poznać nowych ludzi (co ja się łudzę, przecież jestem strasznie nieśmiałą psitą). A za dużo przykrych wspomnień kryło się w ulicach czy kawiarniach... Nie będę owijać w bawełnę... Po prostu chciałam stąd spierdolić. A firma bardzo mi to ułatwiła. Mój rosyjski nie był na jakimś zajebiście wysokim poziomie, ale moi szefowie zawsze widzieli we mnie potencjał. W sumie mam niecałe 23 lata, a przeszłam całkiem niezłą drabinkę awansów. I tak o to wylądowałam właśnie tu... W Biełgorodzie.

Był późnojesienny wieczór, kiedy pojawiłam się w hali przylotów. Zaczęłam rozglądać się za kolesiem, który miał na mnie czekać. Po jakichś trzech minutach stania i rozglądania się jak debil, zobaczyłam kartkę ze swoim imieniem i nazwiskiem... No cóż, moje polskie imię zastąpiono rosyjskim i tak o to zostałam Nataszą, natomiast w nazwisku zamiast „sz” i „w” ujrzałam „sh” i „v”, co wywołało uśmiech na mojej twarzy. Podeszłam do niewiele wyższego ode mnie chłopaczka i grzecznie się przywitałam (o zgrozo, jaki mój akcent jest chujowy! :D). Okazało się, że jest on gońcem w naszej firmie, więc najlepiej zna miasto. Moje nowe mieszkanie (cudownie, że jak na razie opłacała je moja firma ;D) znajdowało się w centrum Biełgorodu, nieopodal jakiejś wyższej szkoły muzycznej (może poznam jakiegoś fajnego muzyka!!). Było dość spore jak na miejsce do życia dla jednej osoby: 3 pokoje, duża łazienka i jeszcze większa kuchnia, ale przecież narzekać nie będę. Maksim (tak nazywał się ten, jak się okazało bardzo milutki goniec) pomógł mi z bagażami, bo sama nie dałabym sobie rady z czterema OGROMNYMI walizkami... Zabrałam ze sobą chyba pół Polski... Chciałam poczęstować go herbatą, ale oczywiście na wyposażeniu nie było nic. Maksim stwierdził, że następnym razem to nadrobimy, zostawił swój numer telefonu na wypadek, gdybym czegoś potrzebowała, rzucił na szybko do zobaczenia jutro i już go nie było.

Świetnie. Zostałam sama w moim wielkim biełgorojskim mieszkaniu. Bez herbaty, bez żarcia, ale z portfelem wypchanym rublami. Ok. Gonna be fun. Zegar wskazywał dopiero 21, a ja czułam się jakby była co najmniej 23... Lekka różnica czasu jednak też ma spore znaczenie. Zaburczało mi w brzuchu, więc postanowiłam ruszyć się z chaty i znaleźć jakiś sklep i zaopatrzyć się w jakieś podstawowe produkty spożywcze, bo raczej tonik do twarzy i prasowany puder nie nadają się do jedzenia. Na szczęście spożywczak znajdował się na parterze budynku, w którym zamieszkałam, więc nie musiałam za długo szukać. Ciężko jest się przestawić tak od razu na grażdankę, ale zakupy w ruskim sklepie nie sprawiały większych problemów. Stanęłam grzecznie w kolejce... Jakieś dwie osoby przede mną stał jakiś wielki drągal... Hmmm... Całkiem niezłe plecy! Pomyślałam sobie. Na szczęście z tych debilnych rozmyślań wyrwała mnie ekspedientka Elena (urocze, że mają te plakietki przyczepione do ubrań), która poprosiła o moje zakupy... Drągal właśnie płacił. Zerknął na mnie z ukosa, uśmiechnął się i wyszedł ze sklepu. Zerkając na niego wydał mi się znajomy, ale byłam już tak głodna, że mój mózg mógłby mi w tym momencie podpowiadać, że leżące na trawniku gówno, to tak naprawdę porozrzucana czekolada... Czym prędzej popakowałam zakupy i sprintem wystrzeliłam do mojej chawirki na 4 pięterku... Dopiero teraz zauważyłam, że mieszkanie ma numer 69... Przypadek? Nie sądzę. Na szybko pierdzielnęłam jakieś kanapki (w szufladzie były noże, wow wow!) i nawet nie zaszczyciłam spojrzeniem czekających na rozpakowanie walizek. Marzyłam już tylko o randce z moim nowym łóżkiem. W końcu jutro czeka mnie ciężki dzień... Pójście do nowej-starej pracy stresowało mnie cholernie. Dobrze, że spakowałam jakieś tabletki na srakę, bo pewnie mi się przydadzą... Jedyne, czego byłam pewna w swoim planie jutrzejszego dnia, to kolacja ze sponsorowaną przez naszą firmę drużyną siatkarską, Biełogorie Biełgorod...

I tak o to zaczynają się moje biełgorojskie noce (i dnie... zwłaszcza dnie;)) …



Wiem, wiem... Kuźwa, nie potrafię pisać ;D w sumie jakoś dziś mnie tak natchnęło, żeby swojego fika zacząć skrobać (Pedofilku, to twoja wina!) no i tak o to jest... ciekawe co mi z tego wyjdzie. ;)
buziaczki!8)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz