sobota, 26 października 2013

3.

Tak fatalnie ostatni raz czułam się chyba z 8 lat temu, kiedy po raz pierwszy tak porządnie się nawaliłam... Niestety alkoholowy kac morderca nie był jedynym jaki dokuczał mi tego sobotniego popołudnia (cały ranek spałam, a może raczej dogorywałam), bo dopadł mnie jeszcze moralniak, a to chyba jeszcze gorsze...

Nie chcecie wiedzieć, jaka była moja mina, kiedy przebudziłam się rankiem... w nie swoim łóżku i tylko w bieliźnie. Jedyne na co było mnie stać w tym momencie to pisk. Po prostu wrzasnęłam, budząc przy okazji mojego kompana, który spał po mojej lewej stronie. Z tego szoku nawet nie zauważyłam, że KTOKOLWIEK leży obok. Cholera, co to była za noc...

Idąc na ten cały event pracowniczy, obiecałam sobie, że standardowo nie będę mieszać alkoholi, żeby nie mieć rewolucji żołądkowych (nudaaaaaa, wiem) i postanowiłam, że tego wieczora postawię jedynie na wino. Kiedy z Maksimem dotarliśmy na miejsce, muszę przyznać, że byłam kurewsko spięta i pierwsze na co miałam ochotę, to kieliszek 190% rosyjskiej wódki. Okazałam się jednak twardzielem i sięgnęłam po winko. Atmosfera powoli się rozluźniała. Moim sąsiadem napotkanym na szybkiego w spożywczaku okazał się przyjmujący biełgorojskiego zespołu – Dmitrij Iljinych. Wiedziałam wtedy w sklepie, że skądś znam tego skurczybyka, ale nie mogłam po prostu pokojarzyć pewnych faktów. Ach, świat jest taki mały.

Przez dłuższą chwilę wszyscy staliśmy w większym gronie. Byłam przedstawiana wszystkim po kolei ze strony drużyny, co było nieco męczące. Nie wiem, dlaczego cały czas czułam na sobie wzrok Dmitrija. Kiedy wyciągnął do mnie rękę na powitanie jako pierwszy, kazał mówić na siebie „po prostu Dima” (Dyma, Dyma, Dyma!!!!!), a ja będąc jednocześnie a) spięta b) podekscytowana c) po prostu zjebana, rozdziawiłam szeroko japę łapiąc zwiechę jak kompletna idiotka i zbyt piskliwym głosem odparłam „NATASZKA” (brawo cipo, masz przecież polskie imię). Mina ludzi, którzy przyglądali się całej sytuacji (słowo „sąsiadka” przyciągnęło zbyt sporą uwagę) była po prostu priceless. Minę przyjmującego pragnęłam jak najszybciej wymazać ze swojej pamięci. I właśnie to był mój gwóźdź do trumny, a raczej do zgona, bo chyba zgonem można nazwać to, co stało się później. W sumie to pamiętam jedynie część imprezy... Chcąc pozbyć się jak najszybciej tego uczucia totalnej żeny, odstawiłam kieliszek z winem i poszłam po coś mocniejszego. Tak, tak... to była pora na wódeczkę. Poprosiłam Maksima, żeby mi towarzyszył w piciu, aby nie wyjść na kompletnie nie ogarniętą cipę. I się zaczęło. Po trzech kolejkach dołączyło do nas kilku zawodników Biełgorodu (a ja byłam pewna, że sportowcy kończą imprezy na soczkach). Nie pamiętam w tej chwili, kto wpadł na tak ZAJEBISTY pomysł zawodów w piciu, ale chciałam udowodnić, że Polak też potrafi. Dima słysząc mój entuzjazm, co do tej propozycji, przysiadł się do nas poobserwować nasze zmagania Phi, ale z niego cienias, skoro się nie przyłącza. - pomyślałam sobie. Po bodaj 13 kieliszku urwał mi się film. KOMPLETNIE. Resztę znam już tylko z opowieści, przytoczonej przez mojego towarzysza, u boku którego obudziłam się dzisiejszego ranka...

Jest godzina 6:36, kiedy z mojego gardła dobywa się zajebisty pisk. Jestem półnaga, w obcym mieszkaniu, a obok KTOŚ leży. CO TU SIĘ KURWA DZIEJE?! GDZIE JA JESTEM?! - wykrzyczałam po polsku.
   - Nie drzyj się tak. Jest jeszcze wcześnie... - odezwał się dość niskim, fajnym głosem ten leżący „ktoś”.
Moja głowa mimowolnie odwróciła się w kierunku usłyszanego głosu. Widziałam jedynie czubek ciemnej głowy, reszta skrywała się pod kołdrą. Wyciągnęłam rękę, żeby odsłonić choć odrobinę tę cholerną kołdrę i zobaczyć sprawcę całego zamieszania. Zatrzymałam się w połowie, mój towarzysz nagle odwrócił się do mnie twarzą i ujrzałam... Dimę.
   - O ja cież pierdzielę!!!!!!!!! - szybko cofnęłam rękę i nakryłam się szczelniej kołdrą. - Czy mógłbyś mi powiedzieć, co tu się do cholery dzieje?! - powiedziałam zbyt szybko i zbyt piskliwym głosem (jezu, ale się ośmieszam...).

I tak o to Dmitrij zapoznał mnie z resztą historii poprzedniego wieczora: po tym jak z głośnym pacnięciem padłam ryjem na blat w trakcie 14 kolejki wódki, Maksim ze strachu, że umarłam z przepicia aż stłukł swój kieliszek, reszta zamiast zlitować się nad biedną dziewczyną po prostu zaczęła się śmiać. Przyjmujący wiedząc, że goniec chlał wódżitsu razem ze mną, zaproponował, że odwiezie mnie do domu. Okazało się, że mieszkamy w tym samym budynku, ale na szczęście nie dzielimy tego samego piętra. Dima wynosząc mnie z samochodu (tak. Byłam w tak zajebistym stanie, że trzeba było taszczyć mnie z samochodu. Ja pierdolę.) usiłował dowiedzieć się, pod którym numerem mieszkam, ale wybełkotałam coś w stylu: scbshfgscbsm, więc wspaniałomyślnie uznał, że najlepiej zaniesie mnie po prostu do siebie. Z racji tego, że nie chciał, żebym spała na kanapie w salonie, która ponoć jest niewygodna, a dla niego za mała, to znaleźliśmy się w jednym łóżku. Skubaniec miał nawet wytłumaczenie na to, dlaczego obudziłam się jedynie w staniku i w majtkach: „- Twoja sukienka po prostu waliła wódką. Czułbym się jak w jakiejś gorzelni. Wybacz.” Po usłyszeniu tego wszystkiego, było mi tak kurewsko wstyd, że nie pozostało mi nic innego, jak rzucić krótkie „dzięki” i czym prędzej spierdolić do siebie. Tak też zrobiłam. Dmitrij nawet nie zdążył podnieść się z łóżka, ani cokolwiek powiedzieć (ha! Ma się tę wprawę w spierdalaniu). Zgarnęłam migusiem sukienkę z kanapy i wybiegłam trzaskając drzwiami. Wciąż nie wiem jakim cudem od razu odnalazłam drzwi wyjściowe, skoro nigdy u niego nie byłam a rozkład naszych mieszkań jest inny. Brawo Natalko. Nie jesteś tu nawet 48 godzin, a już wylądowałaś w łóżku u totalnie obcego faceta. - pomyślałam. Wiem tylko tyle, że wyszłam bez butów...

Trzy tygodnie później

Od tego feralnego wydarzenia minęły cholerne trzy tygodnie. W pracy na szczęście wyszłam na bohaterkę, która dla obrony honoru swojego kraju tak wiele poświęciła. Przynajmniej w robocie miałam z tego jakieś plusy, bo całkiem nieźle zgrałam się z zespołem i naprawdę z wielką radością przychodziłam do pracy. Natomiast jeśli chodzi o Dmitrija... Musiałam zrezygnować z moich codziennych joggingów po schodach, kiedy wychodziłam do pracy. Zaczęłam używać windy, bo wiedziałam, że on nie będzie jej używał mieszkając na pierwszym piętrze (ja na jego miejscu bym nie używała) i chyba faktycznie tak było, bo od tego piekielnego piątku/soboty widziałam go raptem raz... jeden pieprzony raz. Ponownie w sklepie. Jakie było moje szczęście, że ja akurat płaciłam już za swoje zakupy i opuszczałam sklep a Dima do niego wchodził. Zdążył jedynie powiedzieć „Na...”, a mnie już nie było. Wciąż było mi tak cholernie wstyd, że nie byłam w stanie spojrzeć mu w oczy, a co dopiero rozmawiać. Przeklęty Pan-Zajebisty! Nie muszę chyba wspominać, że z moimi butami musiałam się pożegnać. Nie mogłam się tak poniżyć, żeby po nie iść, a Dmitrij nie wiedział pod którym numerem mieszkam...Także nasza przyjaźń kwitła! Konsekwentnie też odmawiałam przyjęcia biletów od szefa na mecze Biełgorodu, co sprawiało mi wielki ból, bo kocham chodzić na mecze siatkówki, ale nie dałabym rady skupić się na meczu, wiedząc, że ten skurczybyk jest parę metrów ode mnie, ba może nawet na mnie zerka. NIET. NIE MA MOWY, żebym się pojawiła na hali. Choć tak strasznie za tym wszystkim tęskniłam, a oglądanie meczów w telewizji, nie jest nawet w 30% tak bardzo podniecające jak na hali (nie mówię o siatkarzach, ale o emocjach!)...

Powoli zbliżały się święta Bożego Narodzenia (te polskie) a ja wciąż nie wiedziałam, czy chcę na ten czas wrócić do Polski. Chyba mimo wszystko wolałam zostać tutaj i przyzwyczajać się do tego samotnego żywota. Oczywiście bardzo zaprzyjaźniłam się Maksimem, który był dla mnie jak nieco starszy brat. Często spędzaliśmy ze sobą czas, poznałam też jego dziewczynę Lenę. Oboje obiecali, że na wypadek, gdybym została w Rosji, to z wielką chęcią będą gośćmi na mojej Wigilii. Uroczo, bo chciałam tu zostać właśnie dlatego, żeby nie robić żadnych cholernych świąt, a jedynie kupić butlę wina, włączyć „Holiday” i pobeczeć w spokoju.

Jedyny aspekt jaki układał mi się od momentu przyjazdu do Biełgorodu była praca. Co raz lepiej radziłam sobie ze swoimi obowiązkami, przez co szef powierzał mi ich co raz więcej, co napawało mnie dumą. Nie chcąc siedzieć non stop sama w domu, zostawałam w pracy po godzinach i zapierdalałam jak osioł. Pracowałam po 13-14 godzin na dobę. W trakcie dziergania kolejnego już raportu po godzinach zadzwonił mój telefon. Numer był mi nieznany, ale poczułam, że muszę odebrać.
    - Halo. Kto mówi? - zapytałam.
    - Dzień dobry. Moje nazwisko Kozar. Jestem administratorem budynku, w którym pani mieszka. Dzwonię w bardzo pilnej sprawie. Chodzi o to że... Pani mieszkanie zostało zalane. Nie wiemy jak bardzo, ale przed chwilą była u mnie lokatorka, która mieszka pod panią. Prawdopodobnie pękły rury. Czy mogę liczyć na to, że zjawi się tu pani jak najszybciej?
    - To chyba kurwa jakiś żart... - tylko tyle byłam w stanie odpowiedzieć.

Nigdy jeszcze w tak ekspresowym tempie nie dojechałam do domu. Nawet nie pamiętałam, czy zamknęłam samochód. Nieważne. Na klatce zrobił się już całkiem niezły harmider. Jak widać dobre wieści szybko rozeszły się po bloku. Niestety moje mieszkanie okazało się zalane w chuj. Dokładnie tak bardzo zalane, jak ja na mojej pierwszej imprezie firmowej... Wszystko pływało, podłoga dosłownie sterczała, bo od nadmiaru wody wybiło ją do góry... Nie da się tu mieszkać. Co ja ze sobą zrobię... W pracy nie mogę spać... Nie mogłam też zadzwonić do Maksima i Leny, bo sami gnieździli się w jednopokojowej klitce. Nie pozostało mi nic innego, jak zwrócić się o pomoc do mojego ostatniego wybawcy. Szybko zbiegłam na dół, modląc się przy okazji, żeby był w domu. Nie raczyłam nawet użyć dzwonka, tylko przywaliłam pięścią w drzwi. Im szybciej otworzy, tym większa szansa na to, że nie spierdolę spod drzwi. Usłyszałam tylko „Chwila, chyba się nie pali!!!” i po chwili w drzwiach stanął on, Dmitrij:
    - Cześć... Chyba zalało mi mieszkanie...


Chyba miałam dziś jakiś słowotok. Rozdział dedykuję Pedofilkowi w podziękowaniu za reklamę i jako przeprosiny, że ciągle dokuczam jej jeśli chodzi o Gienia. :D 
Buziaczki!

Ps. Czytajcie Słońce w Zenicie - "dobre, bo ruskie" ;)


2 komentarze:

  1. Przyjmuję przeprosiny, dziękuję za reklamę i powtarzam: NIENAWIDZĘ CIĘ CIPO, BO PISZESZ 100 RAZY LEPIEJ ODE MNIE! A tak serio to Cię kocham, pisz dalej, bo lubię Nataszkę i Dymę, pisz dalej, bo Ci to zajebiście wychodzi! :3 Pozdrawiam, Pedofilek / Rusofil / Żenia :* ♥

    OdpowiedzUsuń