czwartek, 31 października 2013

5.



Minęło kilka dni. Wciąż oswajałam się z sytuacją, z jaką przyszło mi się zmierzyć.  Na całe szczęście, Dima przestał używać sztuczek, pt. romantyczna kolacja, bo nie wiem jak długo zdołałabym mu się jeszcze opierać. Zasraniec testuje moją cierpliwość…
- Wracasz na święta do Polski? – usłyszałam Dimę krzyczącego z łazienki, kiedy szykowałam się do pracy.
- A co ci do tego? Ty obchodzisz swoje święta dwa tygodnie później, więc co ci do moich?
- Czy ty masz okres 24/h na dobę? – stanął lekko pochylony tuż za moimi plecami tak, że prawie poczułam na swojej szyi jego oddech.
- Chcesz sprawdzić? – odwróciłam się twarzą do niego, a ręką odsunęłam go  na „bezpieczną” odległość. – Dima, nie mam czasu na twoje wygłupy. Spóźnię się do pracy. Zrobisz zakupy, czy ja mam po nie podjechać?
- Czy chociaż raz mogłabyś odpowiedzieć na proste pytanie, które ci zadałem, a nie zmieniać temat? – Pan Zajebisty nieco się zirytował.
- Ok. A więc: nie mam pojęcia, czy na święta wracam do domu. Nie rozmawiałam o tym jeszcze z rodzicami. Zresztą z tego, co się orientuję, to masz mecze w tym czasie, więc będę mogła spędzić je w spokoju. Sama. Zadowolony? Mmmmm… już widzę siebie z butlą wińska ryczącą przed telewizorem.
- Sam zrobię zakupy. – podkreślając to pierwsze słowo, wyszedł na trening trzaskając drzwiami.
Świetnie. Nie ma to jak dobrze zacząć dzień. Takie utarczki słowne zdarzały nam się pięćdziesiąt tysięcy razy dziennie. Właściwie każda nasza rozmowa kończyła się sprzeczką, co Maksim komentował za każdym razem, kiedy mu się zwierzałam, jednym krótkim zdaniem: Kto się czubi, ten się lubi. Jedynie nasza pierwsza kolacja odbiegła od tego. Było tak… normalnie. Czułam się jak na randce i za każdym razem, kiedy sobie to uświadamiałam, waliłam się niewidzialnym wielkim młotem po łbie. On jest po prostu dla ciebie miły, ty idiotko. Dima opowiadał mi wtedy o sobie, swojej rodzinie, jak ładne jest Adler i jak zajebiście jest mieszkać nad Morzem Czarnym. Cieszyłam się, bo sama nie chciałam zbyt wiele mówić o sobie. Przyjmujący biełgorojskiego klubu chyba to wyczuł. Nawet nie zapytał, dlaczego tyle zaryzykowałam i znalazłam się sama w obcym kraju. Półtora tysiąca kilometrów od swoich bliskich. W każdym razie ten pierwszy wspólny wieczór upłynął w totalnie luźnej atmosferze, a zakończył się tym, że zasnęłam oparta o jego ramię (sic!) na kanapie.  

Nie wiem dlaczego, ale ta poranna kłótnia totalnie wybiła mnie z rytmu. Nie mogłam skupić się na tym, co robię. W sumie nie powinnam być dla niego taka opryskliwa, ale za każdym razem, kiedy wyczuwam w jego głosie czy zachowaniu troskę o mnie, to zamieniam się w totalną sucz. To na bank wina tego skurwiela, przez którego uciekłam do Rosji.  – próbowałam sobie wszystko tłumaczyć. Jednak moja godność nie pozwalała mi na wysłanie nawet głupiego smsa z przeprosinami. No cóż Nataszko, za bycie upartym trzeba ponosić karę.
Wracając z pracy omyłkowo w windzie nacisnęłam przycisk na czwarte piętro. W moim mieszkaniu nadal nic się nie działo. Nie pojawił się w nim nawet rzeczoznawca z firmy ubezpieczeniowej, więc nie można ruszyć z remontem. Mam wrażenie, że mój szef specjalnie się z tym wszystkim opierdala, żebym jak najdłużej siedziała na karku Dmitrijowi. Schodami zeszłam na pierwsze piętro. W domu (tak dziwnie używa mi się tego słowa w określeniu do jego mieszkania…) nikogo nie było. Na blacie w kuchni stały siaty z zakupami, które czekały na rozpakowanie. Dima chyba śpieszył się na siłownię skoro nie uporał się z tym kuchennym bajzlem. No tak, od tego ma kobietę w domu… Wciąż czując wyrzuty sumienia spowodowane poranną kłótnią, postanowiłam wyżyć się na garach i ugotowałam najlepszą kolację, na jaką było mnie stać. Chyba podświadomie liczyłam na to, że wieczór będzie tak samo miły, jak ten pierwszy. Niestety piekielnie się przeliczyłam. Dyma wrócił do domu jeszcze bardziej wkurwiony. Rzucił torbę w przedpokoju. Potem już tylko słyszałam jak rzuca czym popadnie w łazience i przeklina. Bojąc się konfrontacji poszłam do gabinetu, który tymczasowo służył za mój schron. Za zgodą mojego współlokatora wstawiłam sobie tam łóżko i kilka swoich rzeczy. Położyłam się i nakryłam kocem, słuchając odgłosów, które z łazienki przeszły do kuchni. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam…

Nadszedł 21 grudzień. Tego dnia w Biełgorodzie spadł pierwszy śnieg. Tego dnia też, miałam „zadebiutować” na meczu Biełogorie i to na dodatek w meczu z moją ulubioną rosyjską drużyną, Zenitem Kazań! Prawie dwa miesiące zajęło mi psychiczne dojrzenie do tego, że mogę się pojawić na meczu drużyny Dimy. Od rana chodziłam podekscytowana. Tryskałam zajebistym humorem. Pan, z którym mieszkam widząc mój entuzjazm również chodził jakiś ucieszony. Niemożliwe, żeby to ja miala taki wpływ na jego nastrój. Na halę wychodził przede mną. Z łazienki zdążyłam tylko krzyknąć „powodzenia!”. Od czasu tego dnia, kiedy pokłóciliśmy się o mój wyjazd do Polski i kiedy wrócił taki zdenerwowany nie było między nami poważniejszych scysji. Nie pytałam go, co się stało. Gdyby chciał sam by mi o tym powiedział, tym bardziej, że jest cholerną gadułą.
Dima na stoliku zostawił mi fioletowy szalik jego drużyny. Jak zwykle się rządzisz!  Jaka szkoda pacanie, że kibicuję zespołowi gości. Wsadziłam go do torby na wszelki wypadek i na skrzydłach miłości (do siatkówki, żeby nie było) pojechałam na halę. Kupiłam bilet na inny sektor, bo trochę głupio siedzieć na VIP, a kibicować drużynie przyjezdnej. Moje miejsce było w pobliżu kwadratu kazańskiej drużyny. W czasie rozgrzewki przyglądałam się, jak Dima próbuje wzrokiem odnaleźć mnie na vipowskiej trybunie, oczywiście bez skutku. Z uśmiechem patrzyłam, jak zmieniały się emocje na jego twarzy. Mogłabym przysiąc, że jest przygnębiony, że mnie tam nie ma. Mecz się zaczął. Wydzierałam się jak szalona. Miałam szczęście, że dwa rzędy za mną rozstawił się klub kibica Zenitu, więc nie wyglądałam jak oszołom wśród tych wszystkich ludzi kibicujących drużynie miejscowej. Spotkanie zakończyło się wynikiem 3-2 dla Biełgorodu. Z jednej strony byłam niepocieszona, a z drugiej może to i lepiej. W przypadku przegranej, Dyma byłby nie do zniesienia. 

Cały czas twardo siedziałam na swoim miejscu. Iljinych podszedł do swoich kazańskich kolegów z reprezentacji: Siwożeleza, Apalikova i Werbowa, i razem z nimi rozgrzewał się pomeczowo. Jakoś zbytnio nie było po nim widać tej radości ze zwycięstwa. Ciągle kręcił głową, rozglądał się i… Wreszcie mnie dojrzał! Jego oczy zrobiły się chyba wielkości mikasy. Nie zdążyłam zarejestrować kiedy znalazł się przy balustradzie naprzeciw mnie i burknął:
- Gdzie masz szalik i dlaczego siedziałaś na sektorze przeznaczonym dla kibiców Zenita?
- Może dlatego, że im kibicuję? – uśmiechnęłam się, próbując załagodzić sytuację.
- Mieszkam pod jednym dachem ze zdrajcą. – pstryknął mnie w policzek i wrócił do swoich kolegów z Kazania.
Chyba musiał im coś o mnie powiedzieć, bo wszyscy trzej spojrzeli na mnie i pomachali. Siwo i ten jego uśmiech… Uroczy facet. Odmachałam przy okazji usiłując nie zrobić miny rozanielonej imbecylki. Chwilę później wstałam i ruszyłam do domu. Z racji mojego dobrego humoru znów postanowiłam upichcić coś dobrego dla Dmitrija.
- Mam nadzieję, że po każdym meczu będziesz mi tak gotowała. – przyjmujący zajrzał do garnka, który cicho bulgotał na kuchence.
- Ten stan wkrótce… - nie dokończyłam, bo zaczął dzwonić mój telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie mojej mamy.
- Halo? Mamo, tak dobrze Cię słyszeć! Za dwa dni wracam na święta. Już nie mogę się doczekać! – mówiłam z podekscytowaniem, zerkając na nietęgą minę Dimy
- Dziecko! Uciekaj! On wie, gdzie jesteś…


Uszanowanko! Piąty rozdział tak bardzo na szybko. Buziaczki.;)

niedziela, 27 października 2013

4.

„Niestety, ale nie możemy wynająć ci kolejnego mieszkania. Nie wiadomo, kiedy dostaniemy odszkodowanie za zalanie, a jeszcze czeka nas remont.” - właśnie to usłyszałam od swojego szefa, kiedy po nocy spędzonej u Dimy pojawiłam się w pracy. Zajebiście. Będę spać w samochodzie! Oczywiście Pan Zajebisty zaproponował, że mogę zostać u niego ile tylko będę chciała, ale kompletnie nie chciałam (no dobra, może trochę chciałam...) znów na nim polegać. Jak tylko pomyślę o tym, że byłabym zdana na jego łaskę, to krew mnie zalewa. Nienawidzę tego, że akurat on musi ratować mnie z każdej opresji... Także grzecznie podziękowałam za przechowanie mnie i użyczenie kanapy, jednocześnie odmawiając mu tej przyjemności, że mogłabym u niego zostać na dłużej. Phi, tego by jeszcze brakowało, żebym miała z nim mieszkać...

Z tak zajebistym nastawieniem na cały dzień zabrałam się do pracy. Chyba już gorzej być nie mogło. Na wszelki wypadek w bagażniku w samochodzie miałam jakieś ubrania na zmianę i kosmetyczkę. Plan na najbliższą noc, to spanie w pracy. W międzyczasie zadzwoniła do mnie Lena, która zaproponowała mi waletowanie u nich na podłodze, ale 3 osoby na 20 mkw. to jednak przegięcie, a poza tym nie chciałam wchodzić z butami w ich życie i czułabym się po prostu głupio nocując u nich.
      - Naaaaataszaaaaaaa, szef Cię prosi! - głos naszego grafika Igora wybił mnie z intensywnego rozmyślania.
      - Jasne. już idę.
Szybko podniosłam się z krzesła i pomaszerowałam do gabinetu przełożonego. Hm... może dostanę jakieś nowe zadania, żebym mogła jak najdłużej kisić się w pracy a potem zasypiać z głową na klawiaturze. Ku mojemu zaskoczeniu szef nie był sam. Na kanapie siedział sobie nie kto inny jak Dmitrij.
      - Nataszo, Pan Iljinych przyszedł do mnie z pewną propozycją. Myślę, że jest ona godna uwagi i jest to bardzo dobre rozwiązanie na pewien czas.
      - O co chodzi? Jaką ON może mieć propozycję dla MNIE?
      - Zamieszkaj ze mną na ten czas, dopóki twoje mieszkanie nie zostanie wyremontowane. - Dyma podniósł się z kanapy przy okazji przybierając pozę pana i władcy, któremu odmawianie równa się wrzuceniu do klatki z głodnymi lwami.
Tego jeszcze kurwa brakowało... - Nie sądzę, żeby to było dobre rozwiązanie. Jak ty to sobie wyobrażasz? Prawie wcale się nie znamy a mam z tobą mieszkać? - odparłam z jak największą powagą, jaką udało mi się z siebie wydobyć. Nie wkurwiaj mnie. - chciałam dodać.
      - Hm, a nie możemy się traktować jak studenci? To chyba całkiem normalne, że mieszani studenci ze sobą mieszkają. Wtedy taniej wychodzi najem. - jak zawsze cięta riposta od Pana Zajebistego.
      - Nie jesteśmy studentami. Nie zgadzam się. - odpowiedziałam zajadle.
      - Natasza, nie mam pojęcia co się stało i dlaczego tak unosisz się honorem w stosunku do propozycji Dmitrija, ale nie pozostawiasz mi innego wyboru. To polecenie służbowe. Od dzisiaj, do czasu zakończenia remontu masz zamieszkać w mieszkaniu zawodnika klubu, który sponsorujemy. Koniec tematu.
      - Wolę mieszkać pod mostem! - trzaskając drzwiami opuściłam pomieszczenie.
Obaj panowie spojrzeli po sobie. Mój szef puścił w stronę Dymy oczko: - Jest twarda, ale dasz sobie z nią radę. W końcu znajdziecie wspólny język. 
Ja pierdolę... Ja pierdolę! I pomyśleć, że jeszcze kilka godzin wcześniej sądziłam, że gorzej być nie mogło! Mam zamieszkać z osobą, która wkurwia mnie najbardziej na świecie, a która z drugiej stronie tak bardzo mnie pociąga. Cholera, cholera, cholera! Muszę z kimś porozmawiać. I tym kimś nie mógł być Maksim ani Lena. Musiałam zadzwonić do mojej najlepszej przyjaciółki, Dżoany.
      - Naaaaat! Wreszcie się odezwałaś! Już myślałam, że wiecznie będziemy porozumiewać się przez twittera i smsy! Co u ciebie dziobasku?
      - Chujowo, wczoraj zalało moje mieszkanie, a firma nie może dać mi na zastępstwo innego, bo nie mogą narażać się na takie koszty. A w dodatku mój szef zmusił mnie to zamieszkania z tym seksownym bufonem, o którym wspominałam ci wcześniej... - odparłam jak najspokojniej.
      - Coooooooo?! Masz mieszkać z Panem Zajebiste Plecy?!?!?!?!?!?! Wow wow uszanowanko maleńka. Lepiej być nie mogło! - Aśka nie mogła powstrzymać się od śmiechu
      - Nie denerwuj mnie! Ja sobie tego kompletnie nie wyobrażam. Ja wiem, że to wszystko wygląda megaidealnie, bo typ, który mi się podoba sam wyciąga pomocną dłoń, ale sama doskonale wiesz, że nic mnie bardziej nie wkurwia niż próbujący mi pomagać mężczyźni. Z jednej strony go uwielbiam i chce być blisko, a z drugiej mam ochotę przyjebać mu w ryja za każdym razem, kiedy pokazuje, że jednak go potrzebuję...
      - Wiem Nat... Może potraktuj to nieco luźniej, jak taką rosyjską przygodę. Zabaw się! - próbowała doradzić mi Dżoana.
      - Mam lepszy pomysł. Po prostu będę traktować go, jak swojego największego wroga. Będę na tyle miła, żeby nie czepiał się za moje zachowanie. Będzie dla mnie powietrzem, niczym więcej! Ha! - odparłam wspaniałomyślnie.
      - Brawo wariatko. Już nie mogę doczekać się kolejnej rozmowy!
      - Będę zdawać relację na bieżąco. Kanapa u niego w salonie jest kurewsko niewygodna... - skrzywiłam się.
      - No wiesz, już raz dzieliłaś z nim łóżko. Możecie z tym przejść na porządek dzienny... A raczej nocny. - Asia zdecydowanie nabijała się ze mnie.
      - O nie! Tak nie będziemy rozmawiać!!! Aj hejt ju! - rozłączyłam się.

Chwilę myślałam nad tym, co powiedziała mi Dżoana. W sumie miała trochę rację... Może powinnam nieco spuścić z tonu i potraktować to jak przygodę? Ale ja po prostu taka nie jestem... Wszystko przeżywam zbyt intensywnie i jeszcze te moje doświadczenia z facetami... Między innymi to było moim powodem ucieczki do Rosji, a tymczasem po miesiącu pobytu tu pakuję się w coś takiego...
      - Natasza, wypad do domu. Czeka cię przeprowadzka. Na dziś skończyłaś pracę. - mój szef Wadim, z wielkim uśmiechem na ustach nagle pojawił się w progu naszego pokoju.
      - Świetnie. Wręcz cudownie. - odparłam.
      - Och przestań tak foszyć. Nie jedna chciałaby być na twoim miejscu! W końcu będziesz mieszkać z reprezentantem naszego kraju, złotym medalistą olimpijskim, mistrzem Superligi rosyjskiej. Mam wymieniać dalej? - Wadim cały czas się szczerzył.
      - Daruj sobie. Już wychodzę. - spojrzałam na niego wzrokiem, który wybiłby całą armię niemiecką w czasie II wojny światowej i zmyłam się z biura.

Wolę już mieszkać w tym jebiącym wilgocią mieszkaniu, niż z nim. - pomyślałam rozglądając się po ścianach. Wszystko było tak mokre i przesiąknięte. Woda musiała tu wczoraj sięgać do poziomu kostek. Podłoga trzeszczała pod każdym moim ruchem. Najgorszy był chyba ten smród...
     - Gotowa do przenosin na pierwsze piętro? - Dima stanął w progu. Musiałam nie zamknąć drzwi.
     - Nie widzisz ze się pakuje? - odpowiedziałam milutkim głosem nr 5.
     - Widzę bardzo ładną blondynkę, która z uporem maniaka przygląda się ścianom i podłodze, jakby wzrokiem próbowała je osuszyć. Niestety Mała, ale to nie działa. Nadal tu mokro i capi stęchlizną. - mój nowy współlokator jak zwykle tryskał humorem.
     - Nie mów do mnie „Mała”. - włączył mi się opryskliwy ton.
     - Jak chcesz... - Dmitrij stanął przede mną zdecydowanie ZA BLISKO i znacząco spojrzał na mnie. - Za pół godziny widzę cię na dole. Chyba, że chcesz, żebym pomógł ci z bagażem.
     - Dam sobie radę sama. - odsunęłam się od niego, a następnie wypchnęłam za drzwi, przy okazji zamykając je na zasuwę na wypadek, gdyby wpadł na genialny pomysł nachodzić mnie ponownie.
To, że ma ponad dwa metry nie znaczy, że może w ten sposób pokazywać swoją władzę. Ale to było takie seksowne. Arrrrgh... mój umysł doprowadzał mnie do szału. 

Po 40 minutach walizki były gotowe. Jakoś zabrałam się z nimi i zjechałam na pierwsze piętro. Chociaż przez moment miałam ochotę zapakować je do samochodu i po prostu w nim spać... Tym razem grzecznie użyłam dzwonka. Chyba czatował przy drzwiach, bo po dwóch sekundach były one otwarte na oścież.
      - Może powinienem przenieść cię przez próg, jak świeżo poślubioną żonę? - Dima uśmiechnął się.
Nie.uśmiechaj.się.tak.do.mnie. Bo jeszcze się zgodzę.
      - Zamiast mnie możesz wnieść walizki. - odpowiedziałam grzecznie, przestępując próg i przy okazji przejeżdżając mu jedną z nich po stopach.
      - AŁA! Co ja ci zrobiłem, że dla mnie taka jesteś?! - odparł odrobinę wściekłym głosem, ale w jego oczach były jakieś iskierki radości. Co za pojeb.
Udałam, że go nie słyszę i przeszłam do salonu połączonego z kuchnią, gdzie był też kąt wydzielony na jadalnię. Stół zdecydowanie przygotowany był do kolacji we dwoje. Przystrojony bieżnikami, świecami i kwiatami, nakrycia dla dwóch osób.
     - Mogłeś mi powiedzieć, że masz randkę. Sprowadziłabym się później. - powiedziałam stojąc do niego odwrócona tyłem.
Głupia. Przecież to było do przewidzenia, że taki facet ma już kogoś.
Na swoim ramieniu poczułam jego dłoń... Zacisnęła się na nim, kiedy zaczął mówić.
    - Wiem, że mieliśmy fatalny początek, ale czy nie możemy tego jakoś naprawić? W końcu mamy razem mieszkać. Jeżeli mnie nie lubisz i masz do mnie jakiś żal o tę sytuację po imprezie firmowej, to spróbuj chociaż mnie tolerować. Zjedz ze mną kolację, tylko o tyle proszę. To taki posiłek na zgodę. - uśmiechnął się i pochylił nade mną (znowu!), żeby zajrzeć mi w oczy.
    - Nie musisz być taki oficjalny. Pójdę się przebrać. - wygarnęłam jakieś rzeczy z walizki i wolnym krokiem podreptałam w stronę łazienki.


Witojcie! Co to będzie? Co to będzie? Pies z kotem pod jednym dachem. ;) Jak na razie mam wenę na pisanie, dlatego rozdziały pojawiają się dość często. Mam nadzieję, że ktoś to czyta w ogóle. ;)
Buziaczki!

sobota, 26 października 2013

3.

Tak fatalnie ostatni raz czułam się chyba z 8 lat temu, kiedy po raz pierwszy tak porządnie się nawaliłam... Niestety alkoholowy kac morderca nie był jedynym jaki dokuczał mi tego sobotniego popołudnia (cały ranek spałam, a może raczej dogorywałam), bo dopadł mnie jeszcze moralniak, a to chyba jeszcze gorsze...

Nie chcecie wiedzieć, jaka była moja mina, kiedy przebudziłam się rankiem... w nie swoim łóżku i tylko w bieliźnie. Jedyne na co było mnie stać w tym momencie to pisk. Po prostu wrzasnęłam, budząc przy okazji mojego kompana, który spał po mojej lewej stronie. Z tego szoku nawet nie zauważyłam, że KTOKOLWIEK leży obok. Cholera, co to była za noc...

Idąc na ten cały event pracowniczy, obiecałam sobie, że standardowo nie będę mieszać alkoholi, żeby nie mieć rewolucji żołądkowych (nudaaaaaa, wiem) i postanowiłam, że tego wieczora postawię jedynie na wino. Kiedy z Maksimem dotarliśmy na miejsce, muszę przyznać, że byłam kurewsko spięta i pierwsze na co miałam ochotę, to kieliszek 190% rosyjskiej wódki. Okazałam się jednak twardzielem i sięgnęłam po winko. Atmosfera powoli się rozluźniała. Moim sąsiadem napotkanym na szybkiego w spożywczaku okazał się przyjmujący biełgorojskiego zespołu – Dmitrij Iljinych. Wiedziałam wtedy w sklepie, że skądś znam tego skurczybyka, ale nie mogłam po prostu pokojarzyć pewnych faktów. Ach, świat jest taki mały.

Przez dłuższą chwilę wszyscy staliśmy w większym gronie. Byłam przedstawiana wszystkim po kolei ze strony drużyny, co było nieco męczące. Nie wiem, dlaczego cały czas czułam na sobie wzrok Dmitrija. Kiedy wyciągnął do mnie rękę na powitanie jako pierwszy, kazał mówić na siebie „po prostu Dima” (Dyma, Dyma, Dyma!!!!!), a ja będąc jednocześnie a) spięta b) podekscytowana c) po prostu zjebana, rozdziawiłam szeroko japę łapiąc zwiechę jak kompletna idiotka i zbyt piskliwym głosem odparłam „NATASZKA” (brawo cipo, masz przecież polskie imię). Mina ludzi, którzy przyglądali się całej sytuacji (słowo „sąsiadka” przyciągnęło zbyt sporą uwagę) była po prostu priceless. Minę przyjmującego pragnęłam jak najszybciej wymazać ze swojej pamięci. I właśnie to był mój gwóźdź do trumny, a raczej do zgona, bo chyba zgonem można nazwać to, co stało się później. W sumie to pamiętam jedynie część imprezy... Chcąc pozbyć się jak najszybciej tego uczucia totalnej żeny, odstawiłam kieliszek z winem i poszłam po coś mocniejszego. Tak, tak... to była pora na wódeczkę. Poprosiłam Maksima, żeby mi towarzyszył w piciu, aby nie wyjść na kompletnie nie ogarniętą cipę. I się zaczęło. Po trzech kolejkach dołączyło do nas kilku zawodników Biełgorodu (a ja byłam pewna, że sportowcy kończą imprezy na soczkach). Nie pamiętam w tej chwili, kto wpadł na tak ZAJEBISTY pomysł zawodów w piciu, ale chciałam udowodnić, że Polak też potrafi. Dima słysząc mój entuzjazm, co do tej propozycji, przysiadł się do nas poobserwować nasze zmagania Phi, ale z niego cienias, skoro się nie przyłącza. - pomyślałam sobie. Po bodaj 13 kieliszku urwał mi się film. KOMPLETNIE. Resztę znam już tylko z opowieści, przytoczonej przez mojego towarzysza, u boku którego obudziłam się dzisiejszego ranka...

Jest godzina 6:36, kiedy z mojego gardła dobywa się zajebisty pisk. Jestem półnaga, w obcym mieszkaniu, a obok KTOŚ leży. CO TU SIĘ KURWA DZIEJE?! GDZIE JA JESTEM?! - wykrzyczałam po polsku.
   - Nie drzyj się tak. Jest jeszcze wcześnie... - odezwał się dość niskim, fajnym głosem ten leżący „ktoś”.
Moja głowa mimowolnie odwróciła się w kierunku usłyszanego głosu. Widziałam jedynie czubek ciemnej głowy, reszta skrywała się pod kołdrą. Wyciągnęłam rękę, żeby odsłonić choć odrobinę tę cholerną kołdrę i zobaczyć sprawcę całego zamieszania. Zatrzymałam się w połowie, mój towarzysz nagle odwrócił się do mnie twarzą i ujrzałam... Dimę.
   - O ja cież pierdzielę!!!!!!!!! - szybko cofnęłam rękę i nakryłam się szczelniej kołdrą. - Czy mógłbyś mi powiedzieć, co tu się do cholery dzieje?! - powiedziałam zbyt szybko i zbyt piskliwym głosem (jezu, ale się ośmieszam...).

I tak o to Dmitrij zapoznał mnie z resztą historii poprzedniego wieczora: po tym jak z głośnym pacnięciem padłam ryjem na blat w trakcie 14 kolejki wódki, Maksim ze strachu, że umarłam z przepicia aż stłukł swój kieliszek, reszta zamiast zlitować się nad biedną dziewczyną po prostu zaczęła się śmiać. Przyjmujący wiedząc, że goniec chlał wódżitsu razem ze mną, zaproponował, że odwiezie mnie do domu. Okazało się, że mieszkamy w tym samym budynku, ale na szczęście nie dzielimy tego samego piętra. Dima wynosząc mnie z samochodu (tak. Byłam w tak zajebistym stanie, że trzeba było taszczyć mnie z samochodu. Ja pierdolę.) usiłował dowiedzieć się, pod którym numerem mieszkam, ale wybełkotałam coś w stylu: scbshfgscbsm, więc wspaniałomyślnie uznał, że najlepiej zaniesie mnie po prostu do siebie. Z racji tego, że nie chciał, żebym spała na kanapie w salonie, która ponoć jest niewygodna, a dla niego za mała, to znaleźliśmy się w jednym łóżku. Skubaniec miał nawet wytłumaczenie na to, dlaczego obudziłam się jedynie w staniku i w majtkach: „- Twoja sukienka po prostu waliła wódką. Czułbym się jak w jakiejś gorzelni. Wybacz.” Po usłyszeniu tego wszystkiego, było mi tak kurewsko wstyd, że nie pozostało mi nic innego, jak rzucić krótkie „dzięki” i czym prędzej spierdolić do siebie. Tak też zrobiłam. Dmitrij nawet nie zdążył podnieść się z łóżka, ani cokolwiek powiedzieć (ha! Ma się tę wprawę w spierdalaniu). Zgarnęłam migusiem sukienkę z kanapy i wybiegłam trzaskając drzwiami. Wciąż nie wiem jakim cudem od razu odnalazłam drzwi wyjściowe, skoro nigdy u niego nie byłam a rozkład naszych mieszkań jest inny. Brawo Natalko. Nie jesteś tu nawet 48 godzin, a już wylądowałaś w łóżku u totalnie obcego faceta. - pomyślałam. Wiem tylko tyle, że wyszłam bez butów...

Trzy tygodnie później

Od tego feralnego wydarzenia minęły cholerne trzy tygodnie. W pracy na szczęście wyszłam na bohaterkę, która dla obrony honoru swojego kraju tak wiele poświęciła. Przynajmniej w robocie miałam z tego jakieś plusy, bo całkiem nieźle zgrałam się z zespołem i naprawdę z wielką radością przychodziłam do pracy. Natomiast jeśli chodzi o Dmitrija... Musiałam zrezygnować z moich codziennych joggingów po schodach, kiedy wychodziłam do pracy. Zaczęłam używać windy, bo wiedziałam, że on nie będzie jej używał mieszkając na pierwszym piętrze (ja na jego miejscu bym nie używała) i chyba faktycznie tak było, bo od tego piekielnego piątku/soboty widziałam go raptem raz... jeden pieprzony raz. Ponownie w sklepie. Jakie było moje szczęście, że ja akurat płaciłam już za swoje zakupy i opuszczałam sklep a Dima do niego wchodził. Zdążył jedynie powiedzieć „Na...”, a mnie już nie było. Wciąż było mi tak cholernie wstyd, że nie byłam w stanie spojrzeć mu w oczy, a co dopiero rozmawiać. Przeklęty Pan-Zajebisty! Nie muszę chyba wspominać, że z moimi butami musiałam się pożegnać. Nie mogłam się tak poniżyć, żeby po nie iść, a Dmitrij nie wiedział pod którym numerem mieszkam...Także nasza przyjaźń kwitła! Konsekwentnie też odmawiałam przyjęcia biletów od szefa na mecze Biełgorodu, co sprawiało mi wielki ból, bo kocham chodzić na mecze siatkówki, ale nie dałabym rady skupić się na meczu, wiedząc, że ten skurczybyk jest parę metrów ode mnie, ba może nawet na mnie zerka. NIET. NIE MA MOWY, żebym się pojawiła na hali. Choć tak strasznie za tym wszystkim tęskniłam, a oglądanie meczów w telewizji, nie jest nawet w 30% tak bardzo podniecające jak na hali (nie mówię o siatkarzach, ale o emocjach!)...

Powoli zbliżały się święta Bożego Narodzenia (te polskie) a ja wciąż nie wiedziałam, czy chcę na ten czas wrócić do Polski. Chyba mimo wszystko wolałam zostać tutaj i przyzwyczajać się do tego samotnego żywota. Oczywiście bardzo zaprzyjaźniłam się Maksimem, który był dla mnie jak nieco starszy brat. Często spędzaliśmy ze sobą czas, poznałam też jego dziewczynę Lenę. Oboje obiecali, że na wypadek, gdybym została w Rosji, to z wielką chęcią będą gośćmi na mojej Wigilii. Uroczo, bo chciałam tu zostać właśnie dlatego, żeby nie robić żadnych cholernych świąt, a jedynie kupić butlę wina, włączyć „Holiday” i pobeczeć w spokoju.

Jedyny aspekt jaki układał mi się od momentu przyjazdu do Biełgorodu była praca. Co raz lepiej radziłam sobie ze swoimi obowiązkami, przez co szef powierzał mi ich co raz więcej, co napawało mnie dumą. Nie chcąc siedzieć non stop sama w domu, zostawałam w pracy po godzinach i zapierdalałam jak osioł. Pracowałam po 13-14 godzin na dobę. W trakcie dziergania kolejnego już raportu po godzinach zadzwonił mój telefon. Numer był mi nieznany, ale poczułam, że muszę odebrać.
    - Halo. Kto mówi? - zapytałam.
    - Dzień dobry. Moje nazwisko Kozar. Jestem administratorem budynku, w którym pani mieszka. Dzwonię w bardzo pilnej sprawie. Chodzi o to że... Pani mieszkanie zostało zalane. Nie wiemy jak bardzo, ale przed chwilą była u mnie lokatorka, która mieszka pod panią. Prawdopodobnie pękły rury. Czy mogę liczyć na to, że zjawi się tu pani jak najszybciej?
    - To chyba kurwa jakiś żart... - tylko tyle byłam w stanie odpowiedzieć.

Nigdy jeszcze w tak ekspresowym tempie nie dojechałam do domu. Nawet nie pamiętałam, czy zamknęłam samochód. Nieważne. Na klatce zrobił się już całkiem niezły harmider. Jak widać dobre wieści szybko rozeszły się po bloku. Niestety moje mieszkanie okazało się zalane w chuj. Dokładnie tak bardzo zalane, jak ja na mojej pierwszej imprezie firmowej... Wszystko pływało, podłoga dosłownie sterczała, bo od nadmiaru wody wybiło ją do góry... Nie da się tu mieszkać. Co ja ze sobą zrobię... W pracy nie mogę spać... Nie mogłam też zadzwonić do Maksima i Leny, bo sami gnieździli się w jednopokojowej klitce. Nie pozostało mi nic innego, jak zwrócić się o pomoc do mojego ostatniego wybawcy. Szybko zbiegłam na dół, modląc się przy okazji, żeby był w domu. Nie raczyłam nawet użyć dzwonka, tylko przywaliłam pięścią w drzwi. Im szybciej otworzy, tym większa szansa na to, że nie spierdolę spod drzwi. Usłyszałam tylko „Chwila, chyba się nie pali!!!” i po chwili w drzwiach stanął on, Dmitrij:
    - Cześć... Chyba zalało mi mieszkanie...


Chyba miałam dziś jakiś słowotok. Rozdział dedykuję Pedofilkowi w podziękowaniu za reklamę i jako przeprosiny, że ciągle dokuczam jej jeśli chodzi o Gienia. :D 
Buziaczki!

Ps. Czytajcie Słońce w Zenicie - "dobre, bo ruskie" ;)


czwartek, 24 października 2013

2.

Jak mogłaś być taka głupia? To było do przewidzenia, że pierwsza noc na nowym miejscu będzie po prostu ciężka. A ty się łudziłaś, że się wyśpisz... Ha-ha-ha, jesteś taka zabawna Nataszko. - pomyślałam sobie. Zerknęłam na zegarek – 4:30. Nie dam rady dłużej spać, a kręcenie się z boku na bok jest mało produktywnym zajęciem. Postanowiłam, że to idealna pora na rozpakowanie walizek. W pracy miałam pojawić się na 9:30, więc miałam sporo czasu na próbę zadomowienia się tutaj i ogarnięcie się do pracy. Nie wiem dlaczego szło mi to wszystko jakoś opornie. Poruszałam się tempem ślimaka z zatwardzeniem... W sumie to nie będę obrażać ślimaków, bo w sumie moje tempo nie dorastało do ich tempa... Och nieważne! Wiadomo o co mi chodzi. W myślach gdzieś tam mi krążył ten drągal ze spożywczaka... Cały czas zastanawiałam się skąd go znam, a niestety mam tak, że jak wiem, że coś znam, a nie wiem skąd i nie wiem co to, to siedzę i się zadręczam, dopóki nie odnajdę rozwiązania zagadki. Niestety, to nie była dobra pora na rozmyślanie o Panu-Zajebiste-Plecy, bo wskazówki na zegarze pokazywały już 7 rano... Na moje szczęście połowa zawartości walizek znalazła swoje miejsce w wielkiej szafie w przedpokoju. Szybki prysznic, śniadanie. W międzyczasie wysłałam smsa do Maksima, żeby po mnie przyjechał, bo w tym ferworze nowego życia nie znalazłam czasu, żeby zerknąć na mapę gdzie znajduje się biuro (brawo rozgarnięta cipko!). Standardowo milion godzin spędziłam przed szafą zastanawiając się, co powinnam założyć. W Polsce byłam najmłodsza w całym zespole. Jeśli chodzi o dress code, to moi przełożeni pozwalali mi na nieco więcej. Nie musiałam przychodzić elo-hiper-zajebiście-elegancko ubrana jak reszta. Ale tutaj... w sumie nikogo nie znałam i nie wiedziałam na co mogę sobie pozwolić. No cóż postawiłam na standard, ale w miarę luźny – wąskie, ciemne jeansy, baleriny, jasna bluzka i marynara.

Maksim podjechał po mnie o 8:57. Chwyciłam w łapę banana i zbiegłam po schodach (tak, tak, to moja forma biegania porannego). Pogoda zalatywała lekkim przymrozkiem, ale na szczęście nie wywieziono mnie jeszcze na Syberię. Dojazd do pracy samochodem zajmuje niecałe 15 minut. Życie w mieście, gdzie egzystuje niecałe 400 tysięcy ludzi ma swoje plus – mniej samochodów, mniejszy ruch, mniejsze korki. Przejażdżka minęła na uprzejmej rozmowie z gońcem, który oczywiście musiał wypytać mnie o to, czy dałam radę zorganizować sobie coś do jedzenia (człowieku, myślisz, że rozmawiałabym z tobą tak milusio, gdybym była głodna jak stado lwów? Nie wydaje mje się!) i czy mi się coś śniło, bo pierwszy sen na nowym miejscu ZAWSZE się sprawdza. Sorry Maksim, ale ni chuja nie pamiętam, co mi się śniło, bo jeśli coś już mi się śni, to marzę tylko o tym, żeby zapomnieć te porąbane obrazy, które podrzuca mi mój chyba nader niedorozwinięty mózg. Jedyne co pamiętam to męskie dołeczki w plecach (cholera, chyba wychodzę na jakiegoś plecofila)...

Biuro mieściło się w ładnym szklanym wieżowcu. Nasz oddział znajdował się na 18 piętrze i już wiedziałam, że nie zbliżę się do tych okien od podłogi do sufitu na odległość bliższą niż jeden metr, no chyba że chcieliby mnie zbierać z tej ładnej, jasnej wykładziny. Cały zespół czekał na mnie w drzwiach. Trochę zrobiło mi się głupio i chyba strzeliłam buraka, bo spodziewałam się przywitania wyłącznie przez szefa oddziału i mojego bezpośredniego przełożonego, a tu taka niespodzianka. No cóż, wszyscy zaczęli podchodzić do mnie i mówić swoje imię. Po czwartej osobie już sama zapomniałam jak się nazywam, także na samym początku i tak będą dla mnie po prostu „ej ty!”. Po godzinie tej przyjemnej szopki wreszcie zaprowadzono mnie do mojego nowego biureczka. Co za ulga, że znajdowało się jakieś półtora metra od okna. W moim pokoju urzędują jeszcze trzy inne osoby. Trzech kolesi. Ech. Przyzwyczaiłam się już, że robota analityka, to raczej mało damskie zadanie. W każdym razie dzień minął na wdrażaniu się w nowe-stare obowiązki. Dobrze, że cyfry są zawsze cyframi, a jedynie nagłówki w tabelach raportów się zmieniają (cholera, bardzo ciężko jest się przestawić na ruską klawiaturę... o mamusiu!). O 15 wypuszczono mnie do domu, bo szef stwierdził, że jak na pierwszy dzień, to nie mogę być za bardzo obładowana, bo jeszcze się wystraszę i wrócę do Polszy. Przypomniano mi jeszcze o tej nieszczęsnej kolacji, która miała być zacząć się o 18:30 gdzieś tam („Nie przejmuj się, Maksim po Ciebie przyjedzie. Dopiero jutro dostaniesz służbowy samochód.”). Już zaczęłam się bać, że do końca życia ten biedny goniec prócz swojej roboty jeszcze będzie musiał robić za szofera.

Nie przepadałam nigdy za biurowymi eventami. Starałam się ich unikać jak tylko mogłam, ale tego nie mogłam sobie odpuścić. Znalazłam się w nowym miejscu i powinnam poznawać ludzi, ale tak naprawdę miałam ochotę rzucić się na łóżko i ślęczeć na fejsbuku, albo pogadać z moją Dżoaną, która była teraz jakieś 2 tysiące kilometrów stąd. Oczy zaczęły mnie piec, kiedy tylko pomyślałam o Dżoanie i rodzicach, którzy zostali w Polsce. Z rozmyślań wybudził mnie telefon, który zaczął niemiłosiernie brzęczeć przypominając mi kolacji (co za chujoza ustawiła mi przypomnienie?!). Zabrałam dupę w troki i poszłam pod prysznic. Nie miałam weny na zbytnie strojenie się, bo nieważne jak się ubrałam, to i tak wyglądałam jak szesnastolatka, więc włożyłam po prosty małą czarną. Elegancko, ale sukienka miała taki krój, że nie wyglądałam jak staramaleńka. Jak będę stara, to pewnie będę za to wdzięczna. Rozpuściłam jedynie swoje blond włosy i nieco je ułożyłam, bo kiedy uwolniłam je z koka, to wyglądałam jak Rumun po przejściach z Dworca Centralnego. Ostatnie poprawki makijażu i byłam ready to go!

Maksim już na mnie czekał (cholera, czy on się kiedyś spóźnia?). Usadowiłam się na fotelu pasażera i ruszyliśmy. Uznałam, że to dobra okazja, żeby trochę popytać o zespół, a Maksim robił jak na razie za moje jedyne źródło czegokolwiek. Wiedziałam jedynie tyle, że sponsorujemy drużynę siatkarską z rosyjskiej Superligi. Sama kibicowałam tylko Zenitowi Kazań i mniej zwracałam uwagę na nazwiska zawodników z pozostałych zespołów. Goniec opowiedział nieco, na czym polegają nasze obowiązki (wiadomo, że na kasie), ale, że jest też sporo plusów – jeździmy na spotkania Biełogorje jako VIPy (ekstra, nie będę musiała się przejmować czy zjem coś przed meczem!).

Wreszcie dotarliśmy do eleganckiej restauracji. Przeklnęłam pod nosem siarczyste, polskie KURWA, gdyż nie przyzwyczajona do wysokich obcasów zdążyłam już sobie obetrzeć piętę. Z racji tego, że jestem życiowym nieogarem, to nie wpadłam na tak genialny pomysł, żeby spakować do swojej miniaturowej torebki jakiś plaster z opatrunkiem (a w ogóle czy miałam w domu jakikolwiek?!). Zacisnęłam zęby, złapałam Maksima pod ramię i głową zadartą do góry, dumnie wkroczyłam na salony. Moi szefowie stali w sporym kółeczku wzajemnej adoracji i rozprawiali o czymś wesoło. Średnia wzrostu tego kółka wynosiła chyba 50 metrów. Szefowie pomachali, kiedy tylko nas zobaczyli, zapraszając do zaszczycenia ich naszą obecnością (#skromnaja). Wszyscy obrócili się twarzami w naszą stronę, żeby się przywitać. Jakież było moje zdziwienie, kiedy jedną z tych osób okazał się mój Pan-Zajebiste-Plecy:
- Cześć sąsiadko. - rzucił pierwszy i wyciągnął w moją stronę swoją wielką dłoń, czekając na ruch z mojej strony...



Wąchanie benzyny powoduje słowotok. Tym sposobem migusiem powstał drugi rozdział. Nie obrażę się, jak ktoś skomentuje, żebym wiedziała, że jednak ktoś to czyta (przecież statystki mogę sobie ponabijać sama odświeżając stronę :D) ;)

buziaczki!

1.

Co.ja.tu.kurwa.robię! - to były pierwsze słowa, jakie przyszły mi na myśl, kiedy jak najwolniej opuszczałam schody, wysiadając z samolotu, którym przyleciałam z Moskwy. Co to za miasto? Biełgrod? Bielogrod? Aaaaaa! Już wiem! Biełgorod! Oczywiście żartuję... Doskonale wiedziałam, gdzie jestem, tylko nadal nie mogłam uwierzyć, że TU jestem...

Trzy miesiące temu firma w której pracuje, złożyła mi propozycję przeniesienia mnie do naszej filii w Rosji. Jesteśmy sporą korporacją, która ma rozsiane swoje biura w kilkunastu miastach Europy i Azji. Nie chciałam dłużej siedzieć w swoim rodzinnym mieście, pragnęłam zmienić środowisko, poznać nowych ludzi (co ja się łudzę, przecież jestem strasznie nieśmiałą psitą). A za dużo przykrych wspomnień kryło się w ulicach czy kawiarniach... Nie będę owijać w bawełnę... Po prostu chciałam stąd spierdolić. A firma bardzo mi to ułatwiła. Mój rosyjski nie był na jakimś zajebiście wysokim poziomie, ale moi szefowie zawsze widzieli we mnie potencjał. W sumie mam niecałe 23 lata, a przeszłam całkiem niezłą drabinkę awansów. I tak o to wylądowałam właśnie tu... W Biełgorodzie.

Był późnojesienny wieczór, kiedy pojawiłam się w hali przylotów. Zaczęłam rozglądać się za kolesiem, który miał na mnie czekać. Po jakichś trzech minutach stania i rozglądania się jak debil, zobaczyłam kartkę ze swoim imieniem i nazwiskiem... No cóż, moje polskie imię zastąpiono rosyjskim i tak o to zostałam Nataszą, natomiast w nazwisku zamiast „sz” i „w” ujrzałam „sh” i „v”, co wywołało uśmiech na mojej twarzy. Podeszłam do niewiele wyższego ode mnie chłopaczka i grzecznie się przywitałam (o zgrozo, jaki mój akcent jest chujowy! :D). Okazało się, że jest on gońcem w naszej firmie, więc najlepiej zna miasto. Moje nowe mieszkanie (cudownie, że jak na razie opłacała je moja firma ;D) znajdowało się w centrum Biełgorodu, nieopodal jakiejś wyższej szkoły muzycznej (może poznam jakiegoś fajnego muzyka!!). Było dość spore jak na miejsce do życia dla jednej osoby: 3 pokoje, duża łazienka i jeszcze większa kuchnia, ale przecież narzekać nie będę. Maksim (tak nazywał się ten, jak się okazało bardzo milutki goniec) pomógł mi z bagażami, bo sama nie dałabym sobie rady z czterema OGROMNYMI walizkami... Zabrałam ze sobą chyba pół Polski... Chciałam poczęstować go herbatą, ale oczywiście na wyposażeniu nie było nic. Maksim stwierdził, że następnym razem to nadrobimy, zostawił swój numer telefonu na wypadek, gdybym czegoś potrzebowała, rzucił na szybko do zobaczenia jutro i już go nie było.

Świetnie. Zostałam sama w moim wielkim biełgorojskim mieszkaniu. Bez herbaty, bez żarcia, ale z portfelem wypchanym rublami. Ok. Gonna be fun. Zegar wskazywał dopiero 21, a ja czułam się jakby była co najmniej 23... Lekka różnica czasu jednak też ma spore znaczenie. Zaburczało mi w brzuchu, więc postanowiłam ruszyć się z chaty i znaleźć jakiś sklep i zaopatrzyć się w jakieś podstawowe produkty spożywcze, bo raczej tonik do twarzy i prasowany puder nie nadają się do jedzenia. Na szczęście spożywczak znajdował się na parterze budynku, w którym zamieszkałam, więc nie musiałam za długo szukać. Ciężko jest się przestawić tak od razu na grażdankę, ale zakupy w ruskim sklepie nie sprawiały większych problemów. Stanęłam grzecznie w kolejce... Jakieś dwie osoby przede mną stał jakiś wielki drągal... Hmmm... Całkiem niezłe plecy! Pomyślałam sobie. Na szczęście z tych debilnych rozmyślań wyrwała mnie ekspedientka Elena (urocze, że mają te plakietki przyczepione do ubrań), która poprosiła o moje zakupy... Drągal właśnie płacił. Zerknął na mnie z ukosa, uśmiechnął się i wyszedł ze sklepu. Zerkając na niego wydał mi się znajomy, ale byłam już tak głodna, że mój mózg mógłby mi w tym momencie podpowiadać, że leżące na trawniku gówno, to tak naprawdę porozrzucana czekolada... Czym prędzej popakowałam zakupy i sprintem wystrzeliłam do mojej chawirki na 4 pięterku... Dopiero teraz zauważyłam, że mieszkanie ma numer 69... Przypadek? Nie sądzę. Na szybko pierdzielnęłam jakieś kanapki (w szufladzie były noże, wow wow!) i nawet nie zaszczyciłam spojrzeniem czekających na rozpakowanie walizek. Marzyłam już tylko o randce z moim nowym łóżkiem. W końcu jutro czeka mnie ciężki dzień... Pójście do nowej-starej pracy stresowało mnie cholernie. Dobrze, że spakowałam jakieś tabletki na srakę, bo pewnie mi się przydadzą... Jedyne, czego byłam pewna w swoim planie jutrzejszego dnia, to kolacja ze sponsorowaną przez naszą firmę drużyną siatkarską, Biełogorie Biełgorod...

I tak o to zaczynają się moje biełgorojskie noce (i dnie... zwłaszcza dnie;)) …



Wiem, wiem... Kuźwa, nie potrafię pisać ;D w sumie jakoś dziś mnie tak natchnęło, żeby swojego fika zacząć skrobać (Pedofilku, to twoja wina!) no i tak o to jest... ciekawe co mi z tego wyjdzie. ;)
buziaczki!8)