Tak fatalnie ostatni raz czułam się
chyba z 8 lat temu, kiedy po raz pierwszy tak porządnie się
nawaliłam... Niestety alkoholowy kac morderca nie był jedynym jaki
dokuczał mi tego sobotniego popołudnia (cały ranek spałam, a może
raczej dogorywałam), bo dopadł mnie jeszcze moralniak, a to chyba
jeszcze gorsze...
Nie chcecie wiedzieć, jaka była moja
mina, kiedy przebudziłam się rankiem... w nie swoim łóżku i
tylko w bieliźnie. Jedyne na co było mnie stać w tym momencie to
pisk. Po prostu wrzasnęłam, budząc przy okazji mojego kompana,
który spał po mojej lewej stronie. Z tego szoku nawet nie
zauważyłam, że KTOKOLWIEK leży obok. Cholera, co to była za
noc...
Idąc na ten cały event pracowniczy,
obiecałam sobie, że standardowo nie będę mieszać alkoholi, żeby
nie mieć rewolucji żołądkowych (nudaaaaaa, wiem) i postanowiłam,
że tego wieczora postawię jedynie na wino. Kiedy z Maksimem
dotarliśmy na miejsce, muszę przyznać, że byłam kurewsko spięta
i pierwsze na co miałam ochotę, to kieliszek 190% rosyjskiej wódki.
Okazałam się jednak twardzielem i sięgnęłam po winko. Atmosfera
powoli się rozluźniała. Moim sąsiadem napotkanym na szybkiego w
spożywczaku okazał się przyjmujący biełgorojskiego zespołu –
Dmitrij Iljinych. Wiedziałam wtedy w sklepie, że skądś znam tego
skurczybyka, ale nie mogłam po prostu pokojarzyć pewnych faktów.
Ach, świat jest taki mały.
Przez dłuższą chwilę wszyscy
staliśmy w większym gronie. Byłam przedstawiana wszystkim po kolei
ze strony drużyny, co było nieco męczące. Nie wiem, dlaczego cały
czas czułam na sobie wzrok Dmitrija. Kiedy wyciągnął do mnie rękę
na powitanie jako pierwszy, kazał mówić na siebie „po prostu
Dima” (Dyma, Dyma, Dyma!!!!!), a
ja będąc jednocześnie a) spięta b) podekscytowana c) po prostu
zjebana, rozdziawiłam szeroko japę łapiąc zwiechę jak kompletna
idiotka i zbyt piskliwym głosem odparłam „NATASZKA” (brawo
cipo, masz przecież polskie imię). Mina ludzi, którzy przyglądali
się całej sytuacji (słowo „sąsiadka” przyciągnęło zbyt
sporą uwagę) była po prostu priceless. Minę
przyjmującego pragnęłam jak najszybciej wymazać ze swojej
pamięci. I właśnie to był mój gwóźdź do trumny, a raczej do
zgona, bo chyba zgonem można nazwać to, co stało się później. W
sumie to pamiętam jedynie część imprezy... Chcąc pozbyć się
jak najszybciej tego uczucia totalnej żeny, odstawiłam kieliszek z
winem i poszłam po coś mocniejszego. Tak, tak... to była pora na
wódeczkę. Poprosiłam Maksima, żeby mi towarzyszył w piciu, aby
nie wyjść na kompletnie nie ogarniętą cipę. I się zaczęło. Po
trzech kolejkach dołączyło do nas kilku zawodników Biełgorodu (a
ja byłam pewna, że sportowcy kończą imprezy na soczkach). Nie
pamiętam w tej chwili, kto wpadł na tak ZAJEBISTY pomysł zawodów
w piciu, ale chciałam udowodnić, że Polak też potrafi. Dima
słysząc mój entuzjazm, co do tej propozycji, przysiadł się do
nas poobserwować nasze zmagania Phi, ale z niego cienias,
skoro się nie przyłącza. -
pomyślałam sobie. Po bodaj 13 kieliszku urwał mi się film.
KOMPLETNIE. Resztę znam już tylko z opowieści, przytoczonej przez
mojego towarzysza, u boku którego obudziłam się dzisiejszego
ranka...
Jest
godzina 6:36, kiedy z mojego gardła dobywa się zajebisty pisk.
Jestem półnaga, w obcym mieszkaniu, a obok KTOŚ leży. CO TU SIĘ
KURWA DZIEJE?! GDZIE JA JESTEM?! - wykrzyczałam po polsku.
- Nie
drzyj się tak. Jest jeszcze wcześnie... - odezwał się dość
niskim, fajnym głosem ten leżący „ktoś”.
Moja
głowa mimowolnie odwróciła się w kierunku usłyszanego głosu.
Widziałam jedynie czubek ciemnej głowy, reszta skrywała się pod
kołdrą. Wyciągnęłam rękę, żeby odsłonić choć odrobinę tę
cholerną kołdrę i zobaczyć sprawcę całego zamieszania.
Zatrzymałam się w połowie, mój towarzysz nagle odwrócił się do
mnie twarzą i ujrzałam... Dimę.
- O
ja cież pierdzielę!!!!!!!!! - szybko cofnęłam rękę i nakryłam
się szczelniej kołdrą. - Czy mógłbyś mi powiedzieć, co tu się
do cholery dzieje?! - powiedziałam zbyt szybko i zbyt piskliwym
głosem (jezu, ale się ośmieszam...).
I tak
o to Dmitrij zapoznał mnie z resztą historii poprzedniego wieczora:
po tym jak z głośnym pacnięciem padłam ryjem na blat w trakcie
14 kolejki wódki, Maksim ze strachu, że umarłam z przepicia aż
stłukł swój kieliszek, reszta zamiast zlitować się nad biedną
dziewczyną po prostu zaczęła się śmiać. Przyjmujący wiedząc,
że goniec chlał wódżitsu razem ze mną, zaproponował, że
odwiezie mnie do domu. Okazało się, że mieszkamy w tym samym
budynku, ale na szczęście nie dzielimy tego samego piętra. Dima
wynosząc mnie z samochodu (tak. Byłam w tak zajebistym stanie, że
trzeba było taszczyć mnie z samochodu. Ja pierdolę.) usiłował
dowiedzieć się, pod którym numerem mieszkam, ale wybełkotałam
coś w stylu: scbshfgscbsm, więc wspaniałomyślnie uznał, że
najlepiej zaniesie mnie po prostu do siebie. Z racji tego, że nie
chciał, żebym spała na kanapie w salonie, która ponoć jest
niewygodna, a dla niego za mała, to znaleźliśmy się w jednym
łóżku. Skubaniec miał nawet wytłumaczenie na to, dlaczego
obudziłam się jedynie w staniku i w majtkach: „- Twoja sukienka
po prostu waliła wódką. Czułbym się jak w jakiejś gorzelni.
Wybacz.” Po
usłyszeniu tego wszystkiego, było mi tak kurewsko wstyd, że nie
pozostało mi nic innego, jak rzucić krótkie „dzięki” i czym
prędzej spierdolić do siebie. Tak też zrobiłam. Dmitrij nawet
nie zdążył podnieść się z łóżka, ani cokolwiek powiedzieć
(ha! Ma się tę wprawę w spierdalaniu). Zgarnęłam migusiem
sukienkę z kanapy i wybiegłam trzaskając drzwiami. Wciąż nie
wiem jakim cudem od razu odnalazłam drzwi wyjściowe, skoro nigdy u
niego nie byłam a rozkład naszych mieszkań jest inny. Brawo
Natalko. Nie jesteś tu nawet 48 godzin, a już wylądowałaś w
łóżku u totalnie obcego faceta. - pomyślałam.
Wiem tylko tyle, że wyszłam bez butów...
Trzy tygodnie później
Od tego feralnego wydarzenia minęły
cholerne trzy tygodnie. W pracy na szczęście wyszłam na bohaterkę,
która dla obrony honoru swojego kraju tak wiele poświęciła.
Przynajmniej w robocie miałam z tego jakieś plusy, bo całkiem
nieźle zgrałam się z zespołem i naprawdę z wielką radością
przychodziłam do pracy. Natomiast jeśli chodzi o Dmitrija...
Musiałam zrezygnować z moich codziennych joggingów po schodach,
kiedy wychodziłam do pracy. Zaczęłam używać windy, bo
wiedziałam, że on nie będzie jej używał mieszkając na pierwszym
piętrze (ja na jego miejscu bym nie używała) i chyba faktycznie
tak było, bo od tego piekielnego piątku/soboty widziałam go raptem
raz... jeden pieprzony raz. Ponownie w sklepie. Jakie było moje
szczęście, że ja akurat płaciłam już za swoje zakupy i
opuszczałam sklep a Dima do niego wchodził. Zdążył jedynie
powiedzieć „Na...”, a mnie już nie było. Wciąż było mi tak
cholernie wstyd, że nie byłam w stanie spojrzeć mu w oczy, a co
dopiero rozmawiać. Przeklęty Pan-Zajebisty! Nie muszę chyba
wspominać, że z moimi butami musiałam się pożegnać. Nie mogłam
się tak poniżyć, żeby po nie iść, a Dmitrij nie wiedział pod
którym numerem mieszkam...Także nasza przyjaźń kwitła!
Konsekwentnie też odmawiałam przyjęcia biletów od szefa na mecze
Biełgorodu, co sprawiało mi wielki ból, bo kocham chodzić na
mecze siatkówki, ale nie dałabym rady skupić się na meczu,
wiedząc, że ten skurczybyk jest parę metrów ode mnie, ba może
nawet na mnie zerka. NIET. NIE MA MOWY, żebym się pojawiła na
hali. Choć tak strasznie za tym wszystkim tęskniłam, a oglądanie
meczów w telewizji, nie jest nawet w 30% tak bardzo podniecające
jak na hali (nie mówię o siatkarzach, ale o emocjach!)...
Powoli zbliżały się święta
Bożego Narodzenia (te polskie) a ja wciąż nie wiedziałam, czy
chcę na ten czas wrócić do Polski. Chyba mimo wszystko wolałam
zostać tutaj i przyzwyczajać się do tego samotnego żywota.
Oczywiście bardzo zaprzyjaźniłam się Maksimem, który był dla
mnie jak nieco starszy brat. Często spędzaliśmy ze sobą czas,
poznałam też jego dziewczynę Lenę. Oboje obiecali, że na
wypadek, gdybym została w Rosji, to z wielką chęcią będą gośćmi
na mojej Wigilii. Uroczo, bo chciałam tu zostać właśnie dlatego,
żeby nie robić żadnych cholernych świąt, a jedynie kupić butlę
wina, włączyć „Holiday” i pobeczeć w spokoju.
Jedyny aspekt jaki układał mi się
od momentu przyjazdu do Biełgorodu była praca. Co raz lepiej
radziłam sobie ze swoimi obowiązkami, przez co szef powierzał mi
ich co raz więcej, co napawało mnie dumą. Nie chcąc siedzieć non
stop sama w domu, zostawałam w pracy po godzinach i zapierdalałam
jak osioł. Pracowałam po 13-14 godzin na dobę. W trakcie
dziergania kolejnego już raportu po godzinach zadzwonił mój
telefon. Numer był mi nieznany, ale poczułam, że muszę odebrać.
- Halo.
Kto mówi? - zapytałam.
- Dzień
dobry. Moje nazwisko Kozar. Jestem administratorem budynku, w którym
pani mieszka. Dzwonię w bardzo pilnej sprawie. Chodzi o to że...
Pani mieszkanie zostało zalane. Nie wiemy jak bardzo, ale przed
chwilą była u mnie lokatorka, która mieszka pod panią.
Prawdopodobnie pękły rury. Czy mogę liczyć na to, że zjawi się
tu pani jak najszybciej?
- To chyba kurwa jakiś żart... - tylko tyle byłam w stanie
odpowiedzieć.
Nigdy
jeszcze w tak ekspresowym tempie nie dojechałam do domu. Nawet nie
pamiętałam, czy zamknęłam samochód. Nieważne. Na klatce zrobił
się już całkiem niezły harmider. Jak widać dobre wieści szybko
rozeszły się po bloku. Niestety moje mieszkanie okazało się
zalane w chuj. Dokładnie tak bardzo zalane, jak ja na mojej
pierwszej imprezie firmowej... Wszystko pływało, podłoga
dosłownie sterczała, bo od nadmiaru wody wybiło ją do góry...
Nie da się tu mieszkać. Co ja ze sobą zrobię... W
pracy nie mogę spać... Nie
mogłam też zadzwonić do Maksima i Leny, bo sami gnieździli się
w jednopokojowej klitce. Nie pozostało mi nic innego, jak zwrócić
się o pomoc do mojego ostatniego wybawcy. Szybko zbiegłam na dół,
modląc się przy okazji, żeby był w domu. Nie raczyłam nawet
użyć dzwonka, tylko przywaliłam pięścią w drzwi. Im szybciej
otworzy, tym większa szansa na to, że nie spierdolę spod drzwi.
Usłyszałam tylko „Chwila, chyba się nie pali!!!” i po chwili
w drzwiach stanął on, Dmitrij:
- Cześć...
Chyba zalało mi mieszkanie...
Chyba miałam dziś jakiś słowotok. Rozdział dedykuję Pedofilkowi w podziękowaniu za reklamę i jako przeprosiny, że ciągle dokuczam jej jeśli chodzi o Gienia. :D
Buziaczki!
Ps. Czytajcie Słońce w Zenicie - "dobre, bo ruskie" ;)
Przyjmuję przeprosiny, dziękuję za reklamę i powtarzam: NIENAWIDZĘ CIĘ CIPO, BO PISZESZ 100 RAZY LEPIEJ ODE MNIE! A tak serio to Cię kocham, pisz dalej, bo lubię Nataszkę i Dymę, pisz dalej, bo Ci to zajebiście wychodzi! :3 Pozdrawiam, Pedofilek / Rusofil / Żenia :* ♥
OdpowiedzUsuńMe serce się raduje. :3
Usuń