Co.ja.tu.kurwa.robię! - to były
pierwsze słowa, jakie przyszły mi na myśl, kiedy jak najwolniej
opuszczałam schody, wysiadając z samolotu, którym przyleciałam z
Moskwy. Co to za miasto? Biełgrod? Bielogrod? Aaaaaa! Już wiem!
Biełgorod! Oczywiście żartuję... Doskonale wiedziałam, gdzie
jestem, tylko nadal nie mogłam uwierzyć, że TU jestem...
Trzy miesiące temu firma w której
pracuje, złożyła mi propozycję przeniesienia mnie do naszej filii
w Rosji. Jesteśmy sporą korporacją, która ma rozsiane swoje biura
w kilkunastu miastach Europy i Azji. Nie chciałam dłużej siedzieć
w swoim rodzinnym mieście, pragnęłam zmienić środowisko, poznać
nowych ludzi (co ja się łudzę, przecież jestem strasznie
nieśmiałą psitą). A za dużo przykrych wspomnień kryło się w
ulicach czy kawiarniach... Nie będę owijać w bawełnę... Po
prostu chciałam stąd spierdolić. A firma bardzo mi to ułatwiła.
Mój rosyjski nie był na jakimś zajebiście wysokim poziomie, ale
moi szefowie zawsze widzieli we mnie potencjał. W sumie mam niecałe
23 lata, a przeszłam całkiem niezłą drabinkę awansów. I tak o
to wylądowałam właśnie tu... W Biełgorodzie.
Był późnojesienny wieczór, kiedy
pojawiłam się w hali przylotów. Zaczęłam rozglądać się za
kolesiem, który miał na mnie czekać. Po jakichś trzech minutach
stania i rozglądania się jak debil, zobaczyłam kartkę ze swoim
imieniem i nazwiskiem... No cóż, moje polskie imię zastąpiono
rosyjskim i tak o to zostałam Nataszą, natomiast w nazwisku zamiast
„sz” i „w” ujrzałam „sh” i „v”, co wywołało
uśmiech na mojej twarzy. Podeszłam do niewiele wyższego ode mnie
chłopaczka i grzecznie się przywitałam (o zgrozo, jaki mój akcent
jest chujowy! :D). Okazało się, że jest on gońcem w naszej
firmie, więc najlepiej zna miasto. Moje nowe mieszkanie (cudownie,
że jak na razie opłacała je moja firma ;D) znajdowało się w
centrum Biełgorodu, nieopodal jakiejś wyższej szkoły muzycznej
(może poznam jakiegoś fajnego muzyka!!). Było dość spore jak na
miejsce do życia dla jednej osoby: 3 pokoje, duża łazienka i
jeszcze większa kuchnia, ale przecież narzekać nie będę. Maksim
(tak nazywał się ten, jak się okazało bardzo milutki goniec)
pomógł mi z bagażami, bo sama nie dałabym sobie rady z czterema
OGROMNYMI walizkami... Zabrałam ze sobą chyba pół Polski...
Chciałam poczęstować go herbatą, ale oczywiście na wyposażeniu
nie było nic. Maksim stwierdził, że następnym razem to nadrobimy,
zostawił swój numer telefonu na wypadek, gdybym czegoś
potrzebowała, rzucił na szybko do zobaczenia jutro i już go nie
było.
Świetnie. Zostałam sama w moim
wielkim biełgorojskim mieszkaniu. Bez herbaty, bez żarcia, ale z
portfelem wypchanym rublami. Ok. Gonna be fun. Zegar wskazywał
dopiero 21, a ja czułam się jakby była co najmniej 23... Lekka
różnica czasu jednak też ma spore znaczenie. Zaburczało mi w
brzuchu, więc postanowiłam ruszyć się z chaty i znaleźć jakiś
sklep i zaopatrzyć się w jakieś podstawowe produkty spożywcze, bo
raczej tonik do twarzy i prasowany puder nie nadają się do
jedzenia. Na szczęście spożywczak znajdował się na parterze
budynku, w którym zamieszkałam, więc nie musiałam za długo
szukać. Ciężko jest się przestawić tak od razu na grażdankę,
ale zakupy w ruskim sklepie nie sprawiały większych problemów.
Stanęłam grzecznie w kolejce... Jakieś dwie osoby przede mną stał
jakiś wielki drągal... Hmmm... Całkiem niezłe plecy!
Pomyślałam sobie. Na szczęście z tych debilnych rozmyślań
wyrwała mnie ekspedientka Elena (urocze, że mają te plakietki
przyczepione do ubrań), która poprosiła o moje zakupy... Drągal
właśnie płacił. Zerknął na mnie z ukosa, uśmiechnął się i
wyszedł ze sklepu. Zerkając na niego wydał mi się znajomy, ale
byłam już tak głodna, że mój mózg mógłby mi w tym momencie
podpowiadać, że leżące na trawniku gówno, to tak naprawdę
porozrzucana czekolada... Czym prędzej popakowałam zakupy i
sprintem wystrzeliłam do mojej chawirki na 4 pięterku... Dopiero
teraz zauważyłam, że mieszkanie ma numer 69... Przypadek? Nie
sądzę. Na szybko pierdzielnęłam jakieś kanapki (w szufladzie
były noże, wow wow!) i nawet nie zaszczyciłam spojrzeniem
czekających na rozpakowanie walizek. Marzyłam już tylko o randce z
moim nowym łóżkiem. W końcu jutro czeka mnie ciężki dzień...
Pójście do nowej-starej pracy stresowało mnie cholernie. Dobrze,
że spakowałam jakieś tabletki na srakę, bo pewnie mi się
przydadzą... Jedyne, czego byłam pewna w swoim planie jutrzejszego
dnia, to kolacja ze sponsorowaną przez naszą firmę drużyną
siatkarską, Biełogorie Biełgorod...
I tak o to zaczynają się moje
biełgorojskie noce (i dnie... zwłaszcza dnie;)) …
Wiem, wiem... Kuźwa, nie potrafię
pisać ;D w sumie jakoś dziś mnie tak natchnęło, żeby swojego
fika zacząć skrobać (Pedofilku, to twoja wina!) no i tak o to
jest... ciekawe co mi z tego wyjdzie. ;)
buziaczki!8)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz