poniedziałek, 2 grudnia 2013

14.

Wstając prawie go przewróciłam. Co za bezczelny typek. Chociaż nie powiem… ta propozycja. Ok. nieco połechtała moje ego. Podpierał się teraz na dłoniach, więc miałam okazję popatrzeć na niego z góry. Przez moment chciałam kopnąć go w miejsce, które chyba musiało przejąć dowodzenie zamiast mózgu, ale bez słowa odwróciłam się i pomaszerowałam do wyjścia.
  - Deeeeeeeeenis!!!! Hahahahahaahahaahhahaahaahaha… Wisisz mi 1000 rubli!!! – usłyszałam jeszcze śmiejącego się na całą halę Grankina, rozgrywającego Dynamo. – Jak tak dalej pójdzie, to zbankrutujesz przed końcem miesiąca. Chyba musisz zmienić patent na podryw!

Prawdę mówiąc rozbawiła mnie ta cała sytuacja. Idąc z Pałacu Sportu do mojej linii metra uśmiechałam się do siebie jak idiotka. Do przejścia miałam jakieś dwa kilometry. Pech chciał, że było ciemno. Kurwa. Chyba się zgubiłam. Rozejrzałam się dookoła, ale wszystkie budynki wyglądały dla mnie tak samo. I ani jednej żywej duszy, której można byłoby się spytać o drogę. Z bezradności zrobiło mi się gorąco. Sięgnęłam po telefon. Przecież miałam tam mapy Google’a, a jedyne ryzyko z ich używania, to skończenie w jakiejś rzece. Postanowiłam spróbować. Właściwie, to wszystko nadaje się do opisania jednym zdaniem – „Z życia pechowca…”. Telefon się rozładował. Jestem w obcym mieście, na ciemnej ulicy, gdzie nikogo nie ma i nie wiem gdzie jestem. Nie mogę zadzwonić po taksówkę i nie wiem, która jest godzina. Jeszcze raz obróciłam się dookoła, próbując rozpoznać otaczające mnie budynki…

  - Zgubiłaś się? – silnik samochodu zgasł tuż obok mnie, a szyba odsunęła się. Ten męski głos wydał mi się jakiś znajomy, ale stałam tyłem do samochodu i nie widziałam twarzy.
  - Nie, nie… wszystko w porządku. Czekam na kogoś… - skłamałam.
Bałam się odwrócić, żeby spojrzeć kto usiłuje a) wyrwać mnie z opresji, b) porwać, c) zgwałcić, d) porwać a potem zgwałcić (ewentualnie odwrotnie).
  - Drugi raz w ciągu godziny nie dam się tak łatwo spławić. – odparł nieznajomy. Drugi raz? O co cho… Odwróciłam się.
Denis.
  
  - Czy ty mnie prześladujesz? – nie kryłam oburzenia. – A może nie potrafisz pogodzić się z odmową i myślisz, że przystanę teraz na twoją wcześniejszą propozycję na tej ciemnej ulicy?
Biryukov spojrzał na mnie i wybuchł głośnym śmiechem, czym już całkiem wyprowadził mnie z równowagi. Uderzyłam w długą, nawet nie patrząc gdzie idę. Arrrrgh, jak on mnie wkurwia!
  - Och no poczekaj! – krzyknął za mną. – Chciałem ci tylko pomóc. – zapomniałam, że te wielkoludy mają tak długie nogi, że musiałabym mieć chyba motor w dupie, żeby wyrobić sobie jakąkolwiek większą przewagę na trasie. Dogonił mnie szybciej, niż się tego spodziewałam.
  - Nie potrzebuję niczyjej pomocy. – odburknęłam.
  - Jasne. – mrugnął. – A dokąd tak idziesz? – cały czas dotrzymywał mi kroku.
  - Do metra. Na linię Zamoskworiecką. – usiłowałam patrzeć na swoje stopy.
  - To w drugą stronę… - Denis już prawie dusił się ze śmiechu. – Mogę cię podwieźć do domu, jeśli chcesz.

Zatrzymałam się, żeby przeanalizować jego propozycję. Jeszcze jakąś godzinę temu proponował mi „może seks gdzieś tam teraz”, a teraz chce mnie wsadzić do samochodu i niby podwieźć do domu. Hm…
  - Nie, ale dzięki. Teraz już sobie poradzę. – uraczyłam go jak najbardziej szczerym uśmiechem, na jaki było mnie teraz stać. Zboczona część mnie właśnie przeklinała mnie po rosyjsku na wszystkie możliwe sposoby.
  - To może chociaż odprowadzę cię do metra. – nie dawał za wygraną.
Dalsze odmawianie chyba nie miałoby sensu. A ja nie miałam ochoty na z góry przegraną walkę z wiatrakami. Z początku zacisnęłam usta i starałam się nie odzywać, ale nie dało się. Denis paplał jak szalony, zerkając co chwilę na mnie, czy go słucham. Słuchałam. Następnie grzecznie odpowiadałam na pytania co robię w Moskwie i z jakiego regionu jestem, bo mam jakiś dziwny akcent. Na usłyszane słowo „Polsza” uśmiechnął się bardzo szeroko. Kompletnie nie wiedziałam, co mu chodzi po głowie. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinien brać jakichś lekarstw.
  - To może w ramach podziękowań za bezpieczne odstawienie cię na stację, pójdziesz ze mną coś zjeść? – zapytał, kiedy pojawiliśmy się przed wejściem do oznaczanej na mapach kolorem ciemnozielonym linii metra.
  - A nie wystarczy zwykłe „dziękuję”? Jestem trochę zmęczona. Jutro mam od rana szkolenie. A w ogóle to nie jestem głodna. - w tym momencie odgłos, który dobył się z mojego brzucha całkowicie mnie wydał. Kurwa mać.
  - Kłamczucha. - uśmiechnął się szeroko. Zastanawiałam się, co z tym gościem było nie tak, bo kiedy patrzyło się na niego, gdy się uśmiechał, to odmowa była najtrudniejszą rzeczą pod słońcem.
  - Naprawdę nie mogę... - spuściłam głowę. Nie wiem dlaczego, ale nagle przed oczami zwizualizował mi się obraz Dimy... Czułam jak znów rośnie mi gula w gardle. - Muszę już iść.
  - Zobaczę cię jeszcze? Będziesz na meczu gwiazd? - pod nos podsunął mi swojego czarnego iphone'a, żebym wpisała swój numer. Podniosłam głowę, żeby na niego zerknąć. Dalej się szczerzył. Również się uśmiechnęłam i wpisałam mu ten cholerny numer telefonu. Co ty robisz, idiotko? Część mnie karciła mnie za moje zachowanie. Druga natomiast jęczała, że mam szaleć. Schylał się, żeby cmoknąć mnie w policzek, ale odwróciłam i jak najszybciej zbiegłam po schodach na peron, zostawiając go przy wejściu do metra.


  - Dima, kochanie! Dlaczego o niczym nam nie powiedziałeś?! - matka właśnie wydzierała się na mnie przez telefon. - Kiedy zamierzałeś nam powiedzieć, że Masza jest w ciąży?! Co ty sobie myślisz! Jesteś taki nieodpowiedzialny. Przecież będzie wam potrzebna moja pomoc!
  - Mamo, to nie jest takie proste jak ci się wydaje... Ja sam dopiero się dowiedziałem. Przecież wiesz, że się rozstaliśmy. Zresztą ja znalazłem sobie kogoś, kogo tak serio kocham.
  - Ty chyba sobie żartujesz? - w tym momencie cieszyłem się, że jest kilkaset kilometrów ode mnie. - Nie możesz teraz myśleć o sobie! Dziecko jest najważniejsze! Dziecko i Masza! Musisz o nich zadbać! Gdzie ona teraz jest? Mieszka z tobą?
  - Tak... Mieszka jak na razie do czasu rozwiązania. Potem chcę... - nie dokończyłem.
  - Co to ma znaczyć do końca rozwiązania?! Dima, nie tak cię z ojcem wychowaliśmy!!! Musisz być odpowiedzialny za to, co robisz! - grzmiała.
  - Muszę iść na trening. - rozłączyłem się.
Ta idiotka musiała zadzwonić do mojej matki i wszystko jej wypaplać. Miałem ochoty zgarnąć wszystkie jej rzeczy i wystawić jej walizki za drzwi. Co za kombinatorka. Nie wiem jak wytrzymam z nią te dwa miesiące... Nie wiem jak wytrzymam z nią całe życie...


Chciałem się tylko upewnić, czy będziesz dziś na meczu.))) Denis”. A już miałam nadzieję, że przypadkowo skasował mój numer, albo utopił sobie telefon tracąc wszystkie kontakty. Przeczytałam sms'a pod stołem i szybko schowałam telefon do kieszeni, wracając do słuchania wykładu z języka SQL dla analityków danych w bazach danych Oracle. Interesujące. W sumie ciekawe, czemu nie odezwał się wcześniej. Brał mnie na wstrzymanie? Zresztą... Gówno mnie to obchodziło. Miałam trzymać się swojej żelaznej zasady – żadnych facetów, żadnych związków. Nie odpisałam na sms'a. Za to co raz niecierpliwiej wyczekiwałam dzisiejszego widowiska. Tyle gwiazd rosyjskiego sportu w jednym miejscu. Wcześniej miałam okazję widzieć takie mecze tylko w telewizji, więc pysk uśmiechał mi się na samą myśl. Jedną z drużyn miał prowadzić Muser. Ciekawe, czy gdzieś mnie zauważy... Ciekawe, czy Siwożelez i Apalikov jeszcze mnie pamiętają.

Byłam totalnie w czarnej dupie z czasem. Biegiem zasuwałam ze szkolenia do mojego tymczasowego miejsca zamieszkania. Wpadłam zdyszana i cała czerwona. W ekspresowym tempie wzięłam prysznic, poprawiłam makijaż. Narzuciłam jeansy, koszulkę i trampki, i ponownie sprintem wysunęłam na stację metra. Dziękowałam Mateczce Rassiji, że do Pałacu Sportu miałam linię metra bezpośrednio od siebie, bo gdybym miała przesiadać się dwadzieścia tysięcy razy, to pewnie skończyłabym leżąc plackiem na torach, modląc się o rychłą śmierć.

Hala była już prawie w całości wypełniona. Przegapiłam prawie całą rozgrzewkę, za co miałam ochotę podziękować jutro przemiłemu panu, który przedłużył szkolenie o 20 minut... Muszę zapytać Wadima, jak on to robi, że załatwia takie miejscówki. Siedziałam na samym dole, nie za daleko od środka boiska i w miarę blisko kwadratu. Jedyny minus był taki, że kamery telewizyjne były ustawione tak, że pokazywały moją stronę. Muserski zauważył mnie prawie od razu, nie dając mi nawet porządnie rozejrzeć się po hali. Odmachałam mu i odwzajemniłam uśmiech. Drugą drużynę miał prowadzić Apalikov, czyli zapowiadała nam się bitwa środkowych. Więcej było w tym wszystkim wygłupów niż prawdziwego grania. Te wszystkie obrony nogami mogły się naprawdę podobać, choć mnie bolało serce, bo zawsze wmawiano mi, że piłki do siatkówki nie wolno kopać. Miło było zobaczyć w akcji Ziomka i Winiara. Ten pierwszy tylko na chwilę pojawił się na boisku po leczonej kilka miesięcy kontuzji, za to Winiarski świetnie poradził sobie w konkursie na najszybszą zagrywkę, zajmując drugie miejsce. Cały mecz skończył się wynikiem 3-2 dla zespołu Apalikova. Przez cały czas starałam się nie zwracać uwagi na Denisa i modliłam się, żeby mnie nie zauważył. Kiedy część siatkarzy rozciągała się po meczu, a część udzielała wywiadów czekając na oficjalne zakończenie spotkania zerknęłam na wyświetlacz telefonu. „Widziałam cię w telewizji!!! jak tam mecz?! ;*”. Nie wiedziałam, że Dżoana tak wciągnęła się w siatkę, że nawet transmisje rosyjskich spotkań potrafi złapać. Moja dziewczynka. Pomyślałam. Zerknęłam jeszcze raz na parkiet. W pewnym momencie spojrzenie moje i Biryukova spotkało się. Wyszczerzył się, a ja odwróciłam wzrok nieudolnie próbując przy okazji ukryć to, że sama również się uśmiechnęłam.


  - ...Rozciąganie powoli dobiega końca. Ostatni zawodnicy już kończą udzielanie wywiadów. Za chwilę ceremonia zakończenia i wręczenie pamiątkowych medali. Mają państwo wyjątkową okazję podejrzeć, co robią zawodnicy po zakończeniu meczu... - patrzyłem w ekran telewizora, ale tak naprawdę nie zwracałem uwagi na to, co się działo. Przespałem praktycznie całe spotkanie, budząc się dopiero na końcówkę. -...O! Proszę o uwagę wszystkie dziewczęta! Otóż chyba nasz Denis Biryukov znalazł sobie wreszcie nową dziewczynę. Och jaki uśmiechnięty! - zbyt podniecony komentujący zwrócił moją uwagę. 

Na ekranie był Denis... Denis i Natasza... Moja Natasza.


Drugi raz nie pozwolę spierdolić sobie życia.


Szjemka! Rozdział z pozdrowieniami dla Karinki i Ewelinki, które najbardziej będą mnie hejtowały za to, co się tu wydarzyło. Buziaczki! 8) 

czwartek, 28 listopada 2013

13.



- Wybacz, że tak wyszło. – Wadim stanął nade mną, kiedy siedziałam i wgapiałam się w cyferki na monitorze. – Ta Masza… ona zawsze coś kombinowała…
- To nie twoja wina. Co się stało, to się nie odstanie. – dalej gapiłam się w jeden punkt, czując że zbiera mi się na płacz.
- Gdybyś chciała pogadać. No wiesz… wyżalić się czy coś… Wiesz gdzie mnie szukać. – szef ścisnął mnie przyjaźnie za bark, a potem wyszedł z pokoju.


Pierwsze kilka dni odkąd Natasza wywaliła mnie ze swojego mieszkania były fatalne. Zachowywałem się jak robot. Jedzenie, trening, jedzenie, trening, spanie. Chociaż ciężko było nazwać spanie spaniem. Nie miałem serca wywalać Maszy, więc zajęła moją sypialnię. Przeniosłem się do pokoju, gdzie wcześniej wstawiłem łóżko dla Naszki. Wszystko mi o niej przypominało. Pościel pachniała jej zapachem, choć z każdym dniem co raz słabiej… Kobieta, którą kocham odeszła…
- Długo masz zamiar tu rezydować? Dlaczego nie przeniesiesz się do siebie? – wreszcie zebrałem się na poważną rozmowę z Maszą.
- Dima, widzę, że nadal masz problem ze zrozumieniem najważniejszej rzeczy. Będziemy mieli dziecko. Nie wydaje ci się, że powinniśmy wychować je razem? Jak normalna rodzina? – pewność siebie, z jaką to mówiła działała mi na nerwy.
- Nigdy nie będziemy normalną rodziną. Nie kocham cię. Tylko skrzywdzimy to dziecko, udając, że jest inaczej… Rozpieprzyłaś mi związek.
-Słucham?! – obruszyła się. – Trzeba było trzymać fiuta na uwięzi! – zaczęła krzyczeć, a po chwili złapała się za brzuch. – Widzisz!!! Nie denerwuj mnie, bo mały zaczyna bardziej kopać. – próbowała złapać mnie za rękę, żebym poczuł ruchy dziecka, ale nie dałem się.
- Masza, zróbmy test na ojcostwo już teraz. Nie mogę czekać z tym do porodu. Chcę układać sobie życie z kimś innym. – wyszeptałem.
- Nie będzie żadnego testu! – wycedziła. – To jest twoje dziecko!!!!! – znów zaczęła krzyczeć.
- Błagam, nie utrudniaj…
- To ty nie utrudniaj! Zachowujesz się tak, jakbym to ja cię zdradzała! Znów mam ci przypominać, kto obracał tańczące dziewuchy?!
- Masza, ja po prostu chcę dać szansę tobie i sobie… Na w miarę normalne życie. Dwoje ludzi, którzy się nienawidzą nie stworzą rodziny. Jeśli okaże się, że dziecko jest moje, ustalimy alimenty, będę brał czynny udział w jego wychowaniu, ale nie takich warunkach jak ty tego chcesz w tej chwili. Nie będziemy już razem. – próbowałem wyłożyć kawę na ławę najlepiej, jak potrafiłem.
- Jeśli dziecko jest twoje? Jak śmiesz… - wymierzyła mi siarczysty policzek. No cóż, zasługiwałem na taki policzek zarówno od Maszy, jak i od Nataszy…


Postanowiłam, że muszę wziąć się w końcu w garść. To, że życie kilka razy kopnęło mnie w dupę trochę za mocno, nie oznacza, że mam się poddawać. Tym razem ŻADNYCH facetów. Związki nie są dla ciebie. Teraz to ty będziesz się bawić facetami, a nie oni tobą. Taka właśnie miała być moja nowa dewiza. Postanowiłam także dalej pielęgnować moją świeżą miłość do rosyjskiej Superligi. Nie chciałam siedzieć na vipowskiej trybunie, w obawie, że Masza też się może na niej znaleźć, jako nowa-stara partnerka Dimy, a tego bym nie zniosła. Przez te kilka dni nie widziałam jej ani razu, choć wiedziałam, że nadal u niego mieszka. Bolało mnie to, że on tak szybko pozbierał się po tym wszystkim i nie szukał ze mną kontaktu. Ech… Gdyby ktoś wydarł się na mnie, że nie chce mnie widzieć, to też bym się tak zachowała…

- Mała, pakuj się. Wysyłamy cię na szkolenie do Moskwy. – Wadim zaskoczył mnie z samego rana.
- Ale jak to? Na długo? Co to za szkolenie? – nie kryłam zaskoczenia.
- Góra widzi w tobie potencjał. Z rosyjskich oddziałów wybrali tylko ciebie, ale będzie jeszcze kilka innych osób, z Polski też ktoś ma być. Szkolenie wstępne potrwa trzy tygodnie. Najlepsi przejdą do kolejnego etapu, który potrwa kolejne trzy.  Z programowania. Dasz sobie radę na pewno! Farciaro, załapiesz się jeszcze na mecz gwiazd Superligi, który rozegrają za 4 dni. – szef poklepał mnie po plecach. – Jestem z ciebie taki dumny!
- Fak! Brzmi nieźle..  Tyle, że nie znosiłam programowania na studiach. – zwiesiłam głowę. Bardziej jarała mnie myśl, że będę na meczu gwiazd. Ty okropna dziewucho.

Zastanawiałam się, czy Wadim powiedział Dimie, że wyjeżdżam na jakiś czas… Nie mogłam wywalić go ze swoich myśli. Ciągle przypominałam sobie, jak przyjechał za mną do Polski, jak pierwszy raz powiedział, że mnie kocha… Te pocałunki na balkonie… Nasz pierwszy seks i każdy kolejny… A potem przyszła Masza i jak gdyby nigdy nic brutalnie to wszystko zdeptała. Ponownie uciekałam w pracę, żeby za dużo się tym wszystkim nie zadręczać, ale i tak moje myśli obracały się wokół Dmitrija.
- Najlepszym lekarstwem na starą miłość jest nowa miłość. – Maksim błysnął radą odwożąc mnie na lotnisko.
- Maksiu, nie chcę się zakochiwać. Czego się nie dotknę, to prędzej czy później się spierdoli. Wciąż kocham Dimę… chyba. – uśmiechnęłam się smutno.
- A kto tu mówi, że masz się zakochiwać? Dziewczyno, jesteś młoda, więc szalej! Nie odmawiaj sobie przyjemności sama wiesz z czego, tylko dlatego, że związek ci się rozpadł.
- Maks! – obruszyłam się. – Seks zawsze kojarzył mi się z uczuciami, nie wiem czy byłabym w stanie traktować go tak przedmiotowo. Chociaż brakuje mi tej formy bliskości… Przez tę całą sytuację moja pewność siebie jest na poziomie piwnicy. - odwróciłam głowę i spojrzałam przez okno samochodu.
- Zabaw się w tej Moskwie. Wiem, że łatwo mi mówić, bo jestem szczęśliwy z Leną, ale po prostu nie mogę patrzeć na to jak się zadręczasz. Nie odwrócisz biegu zdarzeń. Musisz przestać patrzeć się za siebie, a spojrzeć przed. – po przyjacielsku ścisnął mnie za rękę.
- Dzięki za wszystko. Na szczęście moja miłość do siatkówki nie opuści mnie nigdy. Wadim załatwił mi bilet na mecz Gwiazd Superligi, a jutro skoczę sobie popatrzeć jak trenują chłopaki z Dynamo Moskwa. – tym razem szczerze uśmiechnęłam się.

Ostatni raz sprawdziłam, czy nie mam żadnych smsów i nieodebranych połączeń. Szybko napisałam sms’a do Dżoany, że startuję a potem włączyłam tryb samolotowy. Usadowiłam się wygodnie w fotelu i zapięłam pas. Latanie sprawiało mi niesamowitą radość, chociaż ten gęsty padający deszcz i nisko wiszące chmury nie napawały optymizmem. Czyżby Biełgorod tak próbował pokazać, że już za mną tęskni?


- Jak to wysłałeś ją na szkolenie do Moskwy?! – próbowałem nie podnosić głosu na Wadima, co sprawiało mi cholerną trudność.
- Nie ja ją wysłałem. Zasłużyła na to swoją pracą i załapała się do najlepszych. Dima, chciałbym powiedzieć, że żałuję, że tam pojechała, ale to nieprawda… Ona musi się skupić na sobie. Zjebałeś sprawę. Nawet nie wiesz, jak było mi przykro patrzeć na nią przez ten okres czasu, kiedy dowiedziała się, że Masza jest z tobą w ciąży. Przeżywała to całą sobą, a mimo wszystko wkładała ogromny wysiłek w swoją pracę, dlatego zasłużyła na ten wyjazd. Chłopie, pomagałam ci ile mogłem, ale teraz nie przyłożę już do tego swojej ręki. Za bardzo ją skrzywdziłeś. – wzrok mojego kumpla wyrażał największą dezaprobatę dla moich pretensji.
- Jestem pewny, że to nie jest moje dziecko… Ona chce mnie wrobić. Wiedziała, że nas związek się wypala. Nie chciała się rozstawać, mimo że to ona mnie zostawiła. Czułem, że coś kombinuje. – nieskładnie znów się tłumaczyłem. – Zabezpieczaliśmy się. Kurwa. No przecież brała te jebane tabletki…
- Dima, nie możesz być tego pewien, póki nie zrobicie badań. Niestety na ten moment wszystko działa na twoją niekorzyść. Masza zaciążyła, kiedy jeszcze byliście razem. Nieważne czy to był już koniec związku… Nie dziw się, że Natasza wyrzuciła cię ze swojego życia. Nikt normalny nie chce zabierać dziecku ojca i mieć to całe życie na sumieniu…
- Nie wiem co mam robić. – bezradnie rozłożyłem ręce. – Za każdym razem, kiedy wracam do mieszkania i widzę krzątającą się po nim Maszę, to mam ochotę wyskoczyć przez okno. Mam w takiej atmosferze brać udział w wychowaniu dziecka? Nie wyobrażam sobie tego. Patrzę na jej brzuch i nie czuję nic. Żadnej więzi. Gdyby to Natasza była w ciąży, to nosiłbym ją na rękach i każdego dnia dziękował Bogu, że mi ją zesłał…
- Potrzebujesz czasu… Za kilka tygodni Masza urodzi i wszystko się wyjaśni. Ja też się bałem, kiedy Swieta zaszła w ciążę, ale kiedy pierwszy raz wziąłem małego Saszę na ręce, wszystkie obawy przestały dla mnie istnieć…


Siedziałam na hali przyglądając się treningowi Dynamowców. Wciąż byłam wykończona lotem i pierwszym dniem szkolenia. Poznałam kilka fajnych osób. Niestety nie potwierdziły się informacje od Wadima, o jakiejś innej prócz mnie reprezentacji  godła z orzełkiem – jedna dziewczyna zrezygnowała z przyjazdu na to szkolenie w ostatniej chwili. Przez chwilę żałowałam, że Kurek już tu nie gra. Miło byłoby popatrzeć na jakiegoś Polaka w akcji. A potem przypomniałam sobie, jak wielką sympatią darzę tego zawodnika i aż sama do siebie prychnęłam śmiechem.  Siedziałam zamyślona i nawet nie zauważyłam nawet, że ktoś mi się przyglądał.
- Czy my się skądś nie znamy? – tuż po zakończeniu treningu przed moimi oczami nagle stanęła jakaś długonoga postać.
- Nie sądzę. – nie podniosłam nawet głowy, udając że telefon, który trzymałam w dłoni jest o wiele bardziej ciekawszy. Ładne łydki. – Jeżeli to jest twój sposób na podryw, to daruj sobie. Nie jestem zainteresowana.
- Hm. Podejdę jeszcze raz, ale tym razem zapytam czy nie chcesz może gdzieś teraz uprawiać seks. Ok.? – kucnął, żeby zobaczyć moją minę i zobaczyłam jego twarz… Denis Biryukov.


hehe, siemka! ale naplątałam! nie wiem, kiedy kolejny rozdział. zazwyczaj wena przychodzi w nocy, kiedy śpię, a jestem zbyt leniwa, żeby się podnosić i zapisywać pomysły. buziaxy :>

czwartek, 21 listopada 2013

12.

  - Masza? Co ty tutaj robisz? - Dima nie ukrywał zdziwienia, gdy pojawił się za moimi plecami. Swoją dłoń położył na moim biodrze. - Myślałem, że wszystko sobie wyjaśniliśmy te sześć miesięcy temu.
  - Jak widać nie wszystko. - brunetka zmierzyła mnie wzrokiem, a potem bez jakichkolwiek ceregieli pociągnęła za walizkę, która schowana była za jej plecami i przejeżdżając nią po moich palcach, wparowała do salonu. - Widzę, że szybko się pocieszyłeś. Kolejna cheerleaderka? Zaliczyłeś już wszystkie? Dużo ci zostało?
Co tu się kurwa dzieje! Kto to kurwa jest?!
  - Dima, co tu się do cholery dzieje?! - nie kryłam poirytowania. - Kto. to. Jest?!
  - Pozwól, że odpowiem ci na twoje pytania, złociutka. - Masza wtrąciła się. Siatkarz wyglądał, jakby w jednej sekundzie zapomniał jak używać aparatu gębowego. - Jestem jego byłą narzeczoną. Rozstaliśmy się jakiś czas temu.
  - Nie przypominam sobie, żebyśmy się zaręczyli. - Dima odzyskał mowę.
  - Może oficjalnie nie, ale obiecywałeś mi ślub, więc na jedno wychodzi. Teraz będziesz miał okazję dopełnić obietnicę. - uśmiechnęła się szeroko.
Co za idiotka – pomyślałam. Miałam ochotę przyjebać jej szpadlem w twarz, tyle że nie mogłam oderwać wzroku od jej brzucha... Wyglądał na jakiś ósmy miesiąc...
  - Masza, o co ci kurwa chodzi? - Dima nie wytrzymał. - Zostawiłaś mnie ponad pół roku temu, a teraz zjawiasz się jak gdyby nigdy nic i domagasz się chuj wie czego!
Odsunęłam się i z niedowierzaniem przyglądałam się całej scenie.
  - Gdybyś nie zdradził mnie z jedną z tych zasranych tańczących dziewuszek, to do niczego takiego by nie doszło! - dziewczyna podniosła głos.
  - Jaka zdrada? O czym ty w ogóle mówisz? Na rozgrzewce niefortunnie wybiła sobie palec, bo dostała piłką od któregoś z nas. Ja tylko jej go nastawiłem... - Dmitrij zaczął się tłumaczyć.
  - Och jasne... i przypadkiem nastawiając palec obściskiwałeś się z nią na korytarzu. - prychnęła.
  - Nie mam zamiaru ci się tłumaczyć. Sama sobie dorobiłaś historyjkę. Widocznie zobaczyłaś to, co chciałaś zobaczyć. Szukałaś tylko pretekstu, żeby mnie zostawić. Wyjdź stąd, proszę. - nadal usiłował być kulturalny.
  - O nie mój drogi. Chyba się nie zrozumieliśmy. Nie zauważyłeś tego? - wskazała na brzuch. - Dimuś, kochanie! Za 3 miesiące będziesz ojcem!

Zapewne moja twarz była bledsza, niż pomalowane na biało ściany w salonie. Dobrze, że byłam oparta o jedną z nich, bo nogi prawie odmówiły mi posłuszeństwa. Dima ojcem? To niemożliwe... Sam zainteresowany stał jak wryty i wpatrywał się w swoją byłą, mrugając oczami jak idiota. Może przetwarzał dane?

  - Nie słuchaj jej. To wszystko nieprawda. Ona próbuje się teraz odegrać. Boli ją to, że teraz wreszcie jestem szczęśliwy. - Iljinych znalazł się obok mnie całkiem ocknięty. - To nie jest moje dziecko.
  - Błagam cię... nie pogrążaj się. - zza pleców Dimy zabrzmiał szyderczy głos niskiej brunetki. - Jestem w siódmym miesiącu ciąży. Kiedy się rozstawaliśmy to były pierwsze tygodnie. O niczym nie wiedziałam.
  - I dowiedziałaś się dopiero teraz? Dzisiaj? I przyszłaś mi o tym powiedzieć? - drwił.
  - DOŚĆ TEGO! - wrzasnęłam. - Nie mam zamiaru tego dłużej słuchać! Nie mam ochoty przebywać w tym domu ani minuty dłużej!

Ten dupek nawet mnie nie zatrzymywał. Ponownie stanął jak wryty. Pani Narzeczona panoszyła się przy swoim bagażu z uśmiechem na ryju, który nie oznaczał nic innego, jak zwycięstwo. W ekspresowym tempie zebrałam kilka najpotrzebniejszych kosmetyków z łazienki. Łapałam pierwsze lepsze ciuchy, które mi się nawinęły i wrzucałam je do walizki. Kiedy pojawiłam się z walichą w przedpokoju Dima chyba załapał, co się dzieje.
  - Natasza, co ty wyprawiasz?
  - Nie widzisz? Wracam do siebie. - nawet na niego nie spojrzałam. Czułam, że w gardle rośnie mi wielka gula. Gula wielkości Rosji.
  - Ale jak to do siebie? - dalej zadawał pytania.
  - Czy ty masz kurwa jakiś problem dzisiaj ze zrozumieniem tego, co się do ciebie mówi? - nie wytrzymałam. - Chyba nie myślisz, że będę tu mieszkać z tobą i twoją ciężarną narzeczoną? Harem chcesz sobie założyć?

Nie chciałam już usłyszeć odpowiedzi na te pytania. Szarpnęłam za swój wiszący na wieszaku płaszcz i trzaskając drzwiami opuściłam lokum. W obawie, że Dima wpadnie na pomysł gonienia mnie, nie zawracałam sobie głowy windą. Byłam tak piekielnie wkurwiona, że nawet dźwiganie walizki nie sprawiało mi większego problemu. Błyskawicznie znalazłam się na swoim piętrze. Trzęsącymi rękoma otworzyłam swoje mieszkanie. Wszędzie dookoła był pył. Robotnicy pracowali pięć dni w tygodniu od 7 do 16. Na szczęście następnego dnia nikt tu nie przyjdzie. Ale nie to było największym moim zmartwieniem... Zostałam sama. Znów... Kolanami runęłam na podłogę. Z bezsilności. Ponownie zalewałam swój dom... Tym razem własnymi łzami...

Obudziłam się skulona na podłodze. Tak bardzo zmęczyłam się własnym szlochem, że po prostu zasnęłam. Bolały mnie wszystkie kości. Miałam ochotę odrąbać sobie głowę. Odsłoniłam ręką lustro, które schowało się za folią malarską i spojrzałam w nie. Jeden wielki obraz nędzy i rozpaczy. Spuchnięte, czerwone, załzawione oczy, rozmazany na pół twarzy makijaż, zaróżowione policzki, potargane włosy... wyliczać dalej? Zerknęłam na zegarek, starając się nie myśleć o tym, co przed chwilę zobaczyłam. Było kilka minut po siódmej rano... sobota. Rozejrzałam się po mieszkaniu. Jego 80%, jak lustro wciąż kryło się pod folią. Całe szczęście, że sypialnia była już odnowiona. Z łazienki w większym stopniu też można było korzystać. Da się tu mieszkać. Jakoś dam radę cała umyć się w umywalce. I nagle dotarło do mnie, co się stało. On będzie miał dziecko... Dziecko. To koniec. Znów zalałam się łzami. Miało być już tylko lepiej, a tymczasem wszystko się spierdoliło. Co ja takiego zawiniłam, że wszystkie złe rzeczy czepiają się tylko mnie. - miałam ochotę krzyczeć na całe gardło, ale ta piekielna gula w gardle, która spowodowana była płaczem nie pozwalała mi na to. Odkręciłam wodę w umywalce i zaczęłam płukać twarz. Zimne krople otrzeźwiły mnie. Zmyłam resztki makijażu. Musiałam zejść po coś do sklepu, bo cała kuchnia świeciła pustkami. Modliłam się, żeby nigdzie nie spotkać jego, ani tej całej, pierdolonej Maszy. Dziwka.

Choć raz ten na górze mnie posłuchał. Nie natknęłam się na nikogo znajomego, komu musiałabym tłumaczyć się z mojego fatalnego stanu fizycznego, nie mówiąc już o psychicznym. Planowałam przespać cały weekend. Może zatopienie się w sny pomoże mi uporać się problemami? Zjadłam jakieś śniadanie i umyłam się w umywalce. Co za kuriozalna sytuacja! Zepchnęłam folie z łóżka, walizką grzmotnęłam gdzieś w pobliże. Pościel śmierdziała pyłem, ale miałam to w dupie. Kładąc się do łózka, zastanawiałam się, czy może być jeszcze gorzej. Zamknęłam oczy. Około godziny usiłowałam zasnąć, kręcąc się z boku na bok. W mojej głowie ciągle przewijały się obrazy z wczorajszego wieczora: Masza w drzwiach, Masza mówiąca kim jest, szyderczy głos Maszy oznajmiający Dmitrijowi, że jest w ciąży. Sięgnęłam po torebkę. Po rozstaniu z byłym miewałam poważne kłopoty ze snem, dlatego zawsze gdzieś przy sobie nosiłam hydroksyzynę. Nie miałam siły podnieść się po szklankę wody. W ustach nazbierałam śliny i połknęłam dwie tabletki. Jakieś dziesięć minut później odpłynęłam...

Przebudziło mnie szuranie, dobiegające z przedpokoju. Do połowy otworzyłam oczy. W pokoju było ciemno. Po omacku poszukałam telefonu. Niedziela wieczór... Spałam ponad 24 godziny. Moja głowa ważyła chyba 127 kilogramów. Skierowałam się w stronę usłyszanych, niepożądanych dźwięków. Zapaliłam światło i zmrużyłam oczy. O stół jadalniany ktoś się opierał. Dmitrij...

  - Jak tu wszedłeś? Wydawało mi się, że zamknęłam drzwi... Wyjdź stąd. - wymamrotałam półprzytomna.
  - Zostawiłaś u mnie drugie klucze... To znaczy u nas... Musimy porozmawiać. Byłem tu wczoraj wieczorem, ale spałaś. Nie chciałam cię budzić... - wpatrywał się we mnie tymi swoimi ciemnymi oczami. Nie wiem czy to wina światła, czy hydroksyzyny, ale coś w nich zobaczyłam... Jego wzrok był taki wygłodniały... I nie mam tu na myśli jedzenia.
  - Nie mamy już o czym rozmawiać. Zostaw te klucze na stoliku i wyjdź stąd. - miałam ochotę strzelić mu w pysk, a potem uprawiać z nim seks na tym jebanym stole.
  - Natasza, proszę cię... To ciebie kocham. Nie Maszę. - jego dłonie zacisnęły się na meblu. - Zrobię testy na ojcostwo. Jeżeli okaże się, że jest moje, to będę płacił alimenty.
  - Człowieku, czy ty się słyszysz? Będziesz ojcem. Myślisz, że alimenty coś tu pomogą?! Ono potrzebuje obojga rodziców... Wyjdź stąd! - podniosłam głos.

Przyjmujący przestał opierać się o stół i zrobił kilka kroków, ale nie w stronę drzwi. Chwycił mnie swoją wielką dłonią na wysokości karku. Nie zdążyłam zareagować i zostałam przyparta do ściany, o którą oparł swoją drugą rękę. Chwilę później wpił się w moje usta, prawie wybijając mi zęby językiem.
  - Kocham cię. Poradzimy sobie ze wszystkim. - wysapał i ponownie zaczął mnie całować, napierając przy okazji całym ciałem. Stałam zamroczona od leków i jego zapachu. Dłoń Dmitrija zaczęła wędrować wzdłuż mojego kręgosłupa, usta znalazły się na mojej szyi... Otworzyłam szeroko oczy, zaczerpnęłam głęboko powietrza i... odepchnęłam go z całej siły.
  - Nie dotykaj mnie! ROZUMIESZ?! - wrzasnęłam.
  - Ale... - zaczął.
Serce właśnie pęka mi na milion maleńkich kawałków, a te kawałki rozpadają się na kolejne miliardy kawałeczków...
  - WYJDŹ STĄD! POWIEDZIAŁAM WYJDŹ STĄD!!!! - dalej krzyczałam. - Rzygać mi się chce, jak na ciebie patrzę! Nie chcę cię więcej widzieć!!!!- to ostatnie zdanie wypowiedziałam, choć wcale nie było prawdą...

Dima spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem. Z kieszeni spodni wyjął klucze do mojego mieszkania i rzucił je na stół. Jeszcze raz nasze oczy przez sekundę się spotkały, a potem odwrócił się na pięcie i wyszedł...


To się narobiło... Rozdział miał się pojawić dopiero w przyszłym tygodniu, no ale... 7 rano to dobra pora, żeby wrzucić coś nowego. Pozdrawiam z Kraju Kwitnącej Wiśni. ;)))
PS. Ana, ten rozdział jest z dedykacją dla Ciebie. Bardzo dziękuję za komentarz zostawiony pod poprzednim. ;)



niedziela, 17 listopada 2013

11.

  - Dima, dzisiaj nie jest Prima Aprilis, a nawet jeśli, to twój żart jest najgorszy z możliwych... - patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
  - Myślisz, że zostawiłbym drużynę i leciał kilka tysięcy kilometrów tylko po to, żeby rzucić żartem „Och kocham cię” i wrócić do Rosji?
Kurwa. Jeszcze robisz ze mnie idiotkę... Tylko, że niestety masz rację. Jak zawsze. Argh.
  - Po prostu nic z tego nie rozumiem. - palcami potarłam sobie skronie. Może od tego mrozu zamarzł mi mózg?
  - Ale co tu jest do rozumienia. Ile razy jeszcze mam ci to powiedzieć, żeby do ciebie dotarło? Zakochałem się w tobie.
Dmitrij, nie patrz tak na mnie... Nie utrudniaj...
  - Dima, ale my nie możemy być razem. Jeśli ten świr dowie się, że kogoś mam, to nie da nam żyć.
  - Daj nam szansę. Razem damy sobie ze wszystkim radę. Mówiłem ci to już. Pamiętaj, że w drużynie jest Muser, który ma 218 cm wzrostu. W razie czego nam pomoże. - zaśmiał się.
  - To nie jest zabawne. - skarciłam go. - Nie masz pojęcia, do czego on może być zdolny. Nie chcę, żebyś się tak poświęcał.
  - Mam uklęknąć i błagać, żebyś ze mną wróciła? - spojrzał na mnie wymownie.
  - Nie. Wszystko, tylko nie klękanie.
Uklęknął.
  - Wróć ze mną do Rosji.
  - Nie.
  - Tak.
  - Nie.
  - Proszę?
  - Wstań.
  - Jeśli się zgodzisz.
  - Kurwa.
  - Czy to oznaczało „tak”?
  - Tak.
Wtulił się we mnie tak mocno, że prawie mnie przewrócił. Nie tak to wszystko miało wyglądać. Wróciłam do Polski, żeby zacząć wszystko od nowa. SAMA. Nie dość, że ten debil za mną przyjechał, to jeszcze wyznał swoje uczucia. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że przecież ja też go kocham...

...

Dalej nie mogłem uwierzyć, że siedzi obok mnie. Patrzyła na mnie tymi swoimi wielkimi, niebieskimi oczami i uśmiechała się. Wadim miał rację. Trzeba było po prostu przestać bawić się w podchody, a powiedzieć co się czuje. Tylko tyle i aż tyle. Mocniej ścisnąłem jej dłoń. Samolot zaczynał kołować.
  - Spróbuj jeszcze raz uciec, a nie wiem co ci zrobię.
  - Nie strasz, nie strasz, bo się... - odbiła pałeczkę. - Następnym razem ucieknę gdzieś daleko. Tak, żebyś nie mógł mnie znaleźć... Może Antarktyda... Albo Australia. Zawsze chciałam zobaczyć Australię. - dalej się nabijała.
  - Zobaczysz Australię, ale razem ze mną. - uśmiechnąłem się.
  - Och. Od kiedy zrobiłeś się taki władczy w stosunku do mnie?
  - Odkąd nawaliłaś się na imprezie firmowej. - nasza przekomarzanka zdawała się nie mieć końca.
  - Błagam... Nie przypominaj mi tego. Chyba nigdy nie było mi tak wstyd, jak tamtego ranka, kiedy obudziłam się w twoim łóżku... - odwróciła głowę i przytknęła czoło do zimnego okienka samolotu.



  - Czy teraz mogę przenieść cię przez próg? - zapytał przekręcając klucz w zamku swojego mieszkania.
  - Masz jakiś progowy fetysz? - prychnęłam i dłonią pchnęłam go w bok, żeby jak najszybciej znaleźć się w środku. Zachwiał się.
W mieszkaniu panowała całkowita ciemność. Nie zdążyłam zapalić światła. Dima jakimś cudem znalazł się tuż przed moim nosem a ręką zasłonił włącznik. Oho, oho...Co ta menda planuje? Dłońmi próbowałam zlokalizować jego twarz. Nie miał już na sobie swojej klubowej kurtki. Sprawnym ruchem w jednej sekundzie moja także znalazła się na podłodze. Wziął mnie na ręce i pokierował się w stronę sypialni. Ku mojemu zdziwieniu cały pokój tonął w blasku świec. Jebany skurczybyku... masz wspólnika a może chciałeś spalić mieszkanie zapalając to przed wyjazdem?
  - Zapaliłeś te świece przed wylotem, bo wiedziałeś że z tobą wrócę? - zapytałam, kiedy postawił mnie na podłodze.
  - Ciiiii... - położył palec na moich ustach.

Ile w tym wszystkim było delikatności. Żaden facet jeszcze tak się ze mną nie obchodził. Dmitrij chyba pieścił każdy centymetr mojego ciała. Całował każdą bliznę, każdy wystający kręg mojego kręgosłupa, czym doprowadzał mnie do szaleństwa. Prężyłam się jak kotka w jego ramionach. Rację miały moje znajome, którym zdarzały się przygody z wysokimi facetami. Oni wszystko mają duże... WSZYSTKO. Rano obudziłam się przyjemnie obolała. Podniosłam głowę i spojrzałam na leżącego obok Dymę (hehe i nagle ta ksywka nabrała nowego znaczenia). Poduszka odgniotła mu się na policzku. W każdym razie wyglądał tak spokojnie. Uśmiechnęłam się do siebie i zawinięta w swoje prześcieradło pokierowałam się do łazienki. Nasz pierwszy seks był dla mnie czymś w rodzaju katharsis. Choć pełna obaw, kolejny raz zaczynałam wszystko od początku. W moim życiu otwierał się nowy rozdział. Ten, w którym miałam mieć u swojego boku pana Iljinycha...

Trzy miesiące później

W moim służbowym mieszkaniu remont trwał w najlepsze. Z taką zmianą, że chciałam, żeby nigdy się nie skończył. Mój związek z Dimą zaczął się kompletnie od dupy strony. Normalne pary najpierw się poznają, a później ze sobą zamieszkują. No cóż... nigdy nie należałam do tych normalnych osób...

Tyle że ostatnie trzy miesiące były właśnie takie... normalne? O ile normalnym można nazwać życie ze sportowcem, który ciągle gdzieś wyjeżdża. Wiernie chodziłam na wszystkie możliwe spotkania. Na początku dziwnie się czułam, kiedy chwilę po zakończonym meczu Dima podbiegał do miejsca, gdzie siedziałam i czule się ze mną witał. Robiło mi się trochę przykro, kiedy patrzyłam na te wszystkie zawiedzione nastolatki. Dobra...wcale nie było mi przykro, huehuehuehuehue... Z każdym dniem czułam się co raz bardziej związana z Biełgorodem. Zaczęłam nawet nazywać go domem, na czym złapałam się ostatnio rozmawiając z Dżoaną przez skype'a.

  - Natasza, myślę, że za jakieś 3 tygodnie mieszkanie będzie gotowe do ponownego zamieszkania. Pytanie, czy chcesz tam wrócić? - Wadim mrugnął do mnie, kiedy jedliśmy razem lunch.
  - Oczywiście, że chcę. Muszę mieć tu własny kąt. Nie mogę wiecznie mieszkać kantem u Dmitrija.
  - Nie wydaje mi się, żeby on miał z tym wielki problem. - szef uśmiechnął się. - Znam go już kilka lat i nigdy nie widziałem go tak... zakochanego?
  - Wadim, nie zawstydzaj mnie. - czułam wypieki na policzkach. - Te ostatnie trzy miesiące były takie spokojne. Czuję jakby wreszcie wszystko w moim życiu zaczynało się układać.
  - Ten skurwiel nie dawał znaku życia? - Wadim zainteresował się.
  - Nie... Nie mam pojęcia, gdzie się ukrył. W Krakowie go nie ma. Przynajmniej tyle się dowiedziałam od Aśki, kiedy ostatnio z nią rozmawiałam.
  - Tutaj też nie.
  - Yyyyy... jak to? - słowa Wadima mocno mnie zaciekawiły.
  - Tak to. Po prostu dbamy o twoje bezpieczeństwo Mała. Firma nie może sobie pozwolić na utratę tak dobrego pracownika. - znów uśmiechnął się do mnie.

  - Co ty na to, żebyśmy wybrali się do Adler, kiedy skończy się sezon? - Dima jak gdyby nigdy nic rzucił przy kolacji.
  - Co tam jest... CHWILA! Tam mieszkają twoi rodzice! - ostatnie zdanie prawie wykrzyczałam.
  - No tak. Co w tym dziwnego? Ja już twoich poznałem. Teraz twoja kolej. Zresztą to jeszcze jakiś miesiąc. To sporo czasu, żebyś psychicznie się na to przygotowała. Chociaż nie wiem, czy jest taka potrzeba. Moja rodzina na pewno cię zaakceptuje.
Cholera. Brzmi poważnie.
  - Dima, nie sądzisz, że to trochę za wcześnie? - zawahałam się.
  - Zachowujesz się co najmniej tak, jakbym właśnie zaproponował ci małżeństwo. Spokojnie. To tylko moi rodzice. Moja matka nie zjada takich uroczych blondynek jak ty na śniadanie. - próbował mnie uspokoić.
  - Taaaa... bo pewnie zjada je na obiad. - odburknęłam.
  - Chodź ze mną tam. - palcem wskazał na sypialnię. - Może w ten sposób cię uspokoję.
  - Dyma, czy ty myślisz, że łóżko to najlepsze miejsce do rozwiązywania wszystkich problemów? - prawie za każdym razem, kiedy jakaś z drobnych sprzeczek zmierzała do tego by zamienić się w dużą kłótnię, Iljinych przerzucał mnie sobie przez ramię i jak wór kartofli zanosił do sypialni. Czasami specjalnie prowokowałam kłótnie, bo uwielbiałam tę formę „godzenia się”.
  - A nie? - żachnął się.

Już zbliżał się do mnie, kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi.
  - Otworzę. - ruszyłam do przedpokoju i szarpnęłam za klamkę.
  - Dobry wieczór. Zastałam Dmitrija? - w progu stanęła niewysoka brunetka. Jej jedna dłoń spoczywała na brzuchu. Na wielkim ciążowym brzuchu...



Uszanowanko! Tak trochę nie mam weny, ale udało mi się coś skrobnąć. Nie wiem, kiedy kolejny rozdział się pojawi. ;) buziaxy


czwartek, 14 listopada 2013

10.

Moja reakcja była natychmiastowa. Wypchnęłam Dimę za drzwi i zamknęłam je, nie zerkając nawet na jego twarz.
  - Co ty tutaj robisz?! Skąd wiesz gdzie mieszkam?!
  - Chciałem spędzić z tobą święta. - dalej szczerzył się jak idiota.
  - Przestań. To nie jest temat do żartów. Nie powinno cię tu być. Nie powinieneś być w moim życiu. Dla swojego bezpieczeństwa. - zwiesiłam głowę.
  - Chyba nie myślisz, że boję się tego dupka. - palcami chwycił mój podbródek, żeby zajrzeć mi w oczy.
  - Nie wiem. Nic już nie wiem... Dalej nie wierzę w to, co się dzieje...
  - Prosiłem cię, żebyś nie wyjeżdżała. Zobacz, jak wiele dobrych rzeczy wydarzyło się przez te dwa miesiące. Jeżeli jedynie praca trzyma cię w Biełgorodzie, to jest to dobry powód, żeby tam wrócić. - Pan Zajebisty zabrał się za udzielanie rad.

Patrzyłam się na niego i zupełnie nie ogarniałam sytuacji. Jest Wigilia, jestem w Polsce i stoję z Dmitrijem na klatce schodowej.
  - Wpuścisz mnie do środka, czy będziemy tak stać do rana? - wybudził mnie z zamyślenia.
  - Dima! Są święta! Co ja powiem rodzicom? Że kim jesteś? „Och, mamo, tato... mój kolega z Rosji przypadkiem znalazł się w Krakowie. Czy może spędzić z nami święta?” Oni nie są głupi...
  - Powiedz im, że jestem twoim facetem. - znów się szczerzył.
  - TO NIE JEST ZABAWNE! - krzyknęłam na niego i walnęłam pięścią na wysokość jego piersi, ale puchowa kurtka zamortyzowała uderzenie.
  - Przepraszam bardzo, czy długo masz zamiar sterczeć na tej klatce? - w progu stanęła moja mama. - Och, kim jest ten przystojny mężczyzna? - uśmiechnęła się na widok przyjmującego.
  - Mamo, to...
  - Jestem chłopakiem pani córki. - wszedł mi w zdanie zanim cokolwiek zdążyłam miałknąć. - Dmitrij Iljinych. Jestem siatkarzem i bardzo mi miło. - powiedział po polsku i ucałował dłoń mojej rodzicielki.
Ciekawe, kiedy nauczyłeś się polskiego, ty przebrzydły kłamliwy chuju. Teraz muszę ciągnąć te gierkę. Co za łajza.
  - Niunia, dlaczego nic nie powiedziałaś? Chciałaś go przed nami ukrywać? - mama nie kryła zdziwienia, ale też radości
  - Nie takie były plany. - odburknęłam niezadowolona.
  - Chodźcie lepiej moje dzieci. Kolacja stygnie. - tym razem to mama wepchnęła nas z powrotem do mieszkania.

Dżoana i Dima chyba podpisali jakiś niemy pakt porozumiewawczy. Nie wiem, które z nich miało bardziej debilny wyraz twarzy. Jedno uśmiechało się przez drugie i wesoło rozmawiali. Na bank mnie obgadują. Mendy! Rodzice i mama Aśki też mieli wybitnie dobre humory. Tylko ja siedziałam z totalnym poker face'm. Co tu się kurwa dzieje? Co to za atmosfera? Jego nie powinno tu być.
  - Chyba muszę się napić. - gwałtownie podniosłam się od stołu, zwracając na siebie uwagę wszystkich.
  - Tylko nie wypij tyle, co ostatnio. - Dima spojrzał na mnie znacząco.
  - Natalko, o czym on mówi? - tato chyba za bardzo zainteresował się tematem.
  - Właśnie tak zaczęła się nasza znajomość... - Rosjanin zaczął opowieść.

Zajebiście. Pan Mądrala przytoczył całą historię, siedzącej przy stole rodzinie. Całe szczęście, że pominął tak istotne fakty jak to, że spałam z nim w łóżku po imprezie firmowej, bo byłam tak bardzo pijana, no i że mieszkałam z nim przez ostatni czas, bo zalało mi chatę. Moja mama by tego nie przeżyła. Ani słowem też nie wspomniał o spotkaniu z tym popierdoleńcem, który za wszelką cenę chce zniszczyć mi życie.
  - Kochanie, nie spodziewałam się, że tak szybko się pozbierasz i znajdziesz sobie kogoś fajnego. - moja mama wzięła mnie na spytki. - Wygląda na dobrego człowieka...
  - Bo taki jest. – uśmiechnęłam się.
Mamo, nawet nie wiesz, ile mu zawdzięczam...

Stałam na balkonie, wpatrując się w krakowską panoramę. Gruby sweter nie chronił przed zimnem, płatki śniegu topiły się w moich włosach. Jednak chyba lepiej nie mogłam sobie wymarzyć tego wieczoru. Co za wariat...
  - (...) Now let's see if you believe in me...” - Dima usiłował naśladować głos Michael'a Buble, śpiewającego „Santa baby”. Zachichotałam. Czując jego oddech na karku poczułam dreszcz. Na plecy narzucił mi kurtkę. Objął mnie w pasie i przytulił od tyłu, opierając swój podbródek na mojej głowie. Mój żołądek tańczył chyba quick stepa z radości.
  - Weź ten ciężki łeb. - prychnęłam. - A w ogóle to jakim prawem się do mnie przytulasz? - dalej stałam nieruchomo.
  - Czy ty nawet w święta nie możesz być miła? - złapał mnie za ramiona i obrócił do siebie. - Właśnie po to leciałem te kilka tysięcy kilometrów. Żeby zobaczyć ten uśmiech. - jego usta spoczęły na moich.
Czy to jak tak drżałam? Czy może on? W każdym razie, to był najprzyjemniejszy świąteczny pocałunek. Smak Dimy i spadające płatki śniegu. Są święta. Wyłączam myślenie o złych rzeczach.
  - Wesołych świąt. - powiedział jeszcze raz.
  - Nie mam dla ciebie prezentu. - wymamrotałam. - W sumie to jestem całkowicie usprawiedliwiona – po prostu ciebie miało tu nie być.
  - Gdybyś nie dodała tego drugiego zdania, to jak na prawdziwego romantyka przystało mógłbym rzucić, że to ty jesteś moim prezentem. Ale niestety.... wypiżdżaj coś kupić. - zaśmiał się.
  - Dima, dlaczego nie powiedziałeś mi, że znasz trochę polski?
  - Bo nie pytałaś? I nie „trochę”. Znam go całkiem nieźle. Tylko rosyjski akcent trochę mi przeszkadza. Wolę słuchać i czytać, niż mówić.
  - Skoro już tak grzecznie odpowiadasz na moje pytania, to odpowiedz szczerze... Dlaczego tu przyleciałeś? - wpatrywałam się w jego ciemne oczy z bardzo poważną miną.
  - Bo...
  - Dzieci... wejdźcie do środka, bo zaraz całkiem już was zasypie. Asia podgrzała kompot z suszu. - na balkonie pojawił się mama Dżoany, zostawiając gar z bigosem. Dima korzystając z okazji wymigania się od odpowiedzi, ruszył za nią do kuchni.
Cholera, no i chuj się dowiedziałam...

Chyba mama bardzo polubiła Dymę. - pomyślałam, kiedy matka dreptała przed nami zanosząc świeżo przebraną pościel do mojego pokoju. Złamię jej serce, jeśli się dowie, że udajemy... Zresztą moje też rozpadnie się na milion kawałków. A może nie udajemy? Kurwaaaaaaaa!
  - Czy ta ściana jest brudna, że tak intensywnie się w nią wpatrujesz? - tym razem, to głos mamy wybudził mnie z zamyślenia.
Wzięłam od niej pościel i zaczęłam ścielić łóżko. Cholera. Znów muszę z nim spać. Hehe, nie udawaj, że cię to nie cieszy. - ta sprośna część mnie zacierała rączki.
  - Już wiem po kim jesteś taka miła. - Dima odezwał się, kiedy mama wyszła z pokoju. - Im bardziej wam na kimś zależy, tym bardziej opryskliwe jesteście.
  - Myślisz, że jestem dla ciebie opryskliwa, bo cię kocham? - zaśmiałam się. KURWA!
  - A kochasz? - jego wzrok świdrował mnie teraz na wylot.
  - Nie odpowiadaj pytaniem na pytanie. Nienawidzę tego. - rzuciłam w niego poduszką. - Śpię od ściany! Jak będziesz chrapał, to wierz mi, że nawet święta nie uratują cię przed tym, że bez skrupułów skopię cię z łóżka. Zrozumiano panie Iljinych?

Pierwszy dzień świąt spędziliśmy w tym samym gronie. Udawanie pary przychodziło nam z łatwością. Już sama Dżoana chyba zaczęła gubić się w tym wszystkim, ale widząc, że uśmiech gości mi na twarzy przez 80% czasu, zdawała się tym nie przejmować. Ja sama też już się pogubiłam w tym, co jest grą...
  - Kiedy wracasz do Rosji? - spytałam, kiedy wieczorem spacerowaliśmy w okolicach Sukiennic.
  - Hm. Mam nie wracać dopóki nie załatwię swoich prywatnych spraw. Trener nie dopuści mnie do treningów, jeśli moje myśli będą skupiać się na czymś innym... A raczej na kimś...
  - Na kimś? - zainteresowałam się.
  - Cholera. Nie mogę ci powiedzieć. - pierwszy raz zobaczyłam zakłopotanego Dimę. Policzki mu się zaróżowiły. Nie wiem czy z zawstydzenia czy od mrozu i lekko prószącego śniegu.
  - Co to za tajemnice? Nie lubię, kiedy ktoś rozwija temat i nagle mówi „nie mogę ci powiedzieć”. Trzeba było oznajmić mi tylko konkretną datę, a nie zapętliłeś się w jakieś tłumaczenie się... - lekko się zirytowałam.

Dmitrij zatrzymał się. Ręką zmierzwił swoje włosy, strzepując z nich śnieg. Odwrócił się twarzą do mnie i złapał obie moje dłonie w swoje.
  - Natasza... Kocham cię. Wróć ze mną do Rosji...



Merry Christmas! :D:D hehe, przepraszam za ten iście świąteczny rozdział na półtora miesiąca przed Bożym Narodzeniem. Ach no i pardone, że nadal krótko piszę. ;) buziaczki! ;*

piątek, 8 listopada 2013

9.



Ręce mi się trzęsły, kiedy podawałam dokumenty kobiecie, która obsługiwała mnie przy odprawie. Dziwnie na mnie spojrzała. Może myślała, że jestem alkoholiczką? Ciągle zastanawiałam się, dlaczego ten dupek nie raczył się ze mną pożegnać. W końcu coś między nami zaszło i chociażby to idiotyczne „trzymaj się” mógłby rzucić, kiedy wychodził rano z domu. Dziewczyno, ciebie to już do reszty popierdoliło? Pewnie złamałaś mu serce, a jeszcze domagasz się pożegnania? Jesteś diabłem a nie człowiekiem. Wybudziłam się z zamyślenia.
Ostatni raz obejrzałam się za siebie, z nadzieją, że ujrzę gdzieś tę znajomą ponad dwumetrową postać, a potem z bólem rozdzierającym moją duszę na milion kawałków, poddałam się przeszukaniu na bramkach i znalazłam się w strefie dla pasażerów oczekujących już bezpośrednio na lot…


Kurwa mać. Gdzie ten jebany lot do Moskwy? Jak debil przyglądałem się tablicy odlotów, nie mogąc znaleźć informacji, która najbardziej mnie interesowała. JEST! Lot numer 766.
- Przepraszam bardzo, czy lot 766 do Moskwy został już odprawiony w całości? – zapytałem jakiegoś faceta siedzącego w informacji. Z frustracji stukałem palcami o blat okienka, przy którym siedział.
- Chwileczkę, muszę sprawdzić. – odpowiedział cały czas gapiąc się w monitor. – Tak. Wszyscy pasażerowie za chwilę będą przedostawać się na pokład samolotu. Niestety nie ma żadnych wolnych miejsc. Następny lot do Moskwy jest za 2 godziny. – uśmiechnął się.
- Kurwaaaaa!!!! Spóźniłem się!!!!! – zakląłem. – Yyyy… przepraszam. to nie ma z panem nic wspólnego. – od razu przeprosiłem pod naporem krzywego spojrzenia mężczyzny.

Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa. Wszystko stracone. Mogłem od razu jechać na lotnisko, a nie żalić się Wadimowi. Co tu teraz robić? Jedyne sensowne rozwiązanie, jakie przychodziło mi do głowy, to lecieć za nią, ale miałem zobowiązania klubowe. Przed drużyną ważne mecze… Jak się pierdoli, to wszystko na raz.
- Halo? Wadim? Kurwa, nie zdążyłem. Ona jest już na pokładzie samolotu… - wyżalałem się kumplowi jak jakaś panienka.
- I co teraz? Masz jakiś genialny pomysł, Romeo? – nabijał się ze mnie.
- Nie wkurwiaj mnie nawet. Jedyne, co przychodzi mi teraz do łba, to lecieć za nią, ale sam wiesz, że Biełgorod czekają ważne mecze, do których musimy się porządnie przygotować. U nas święta dopiero za dwa tygodnie…
- Nikt nie mówił, że życie jest proste. Trzeba było umawiać się z czirliderkami. One wszystkie tak chętnie pakują się wam do łóżek. – nie mam pojęcia, co na celu miał szef Nataszy, doprowadzając mnie na skraj obłędu.
- Wadim, do kurwy nędzy… Czy ty nie możesz choć przez chwilę być poważny? Nie takich rad potrzebuję…
- Oczywiście, że mogę, tylko usiłowałem ci przez to powiedzieć, że musisz sam nauczyć się rozwiązywać swoje problemy. Co mam ci doradzić? Żebyś porozmawiał z trenerem i leciał za nią do Polski? Jeszcze potrzebujesz błogosławieństwa? To ja się zadurzyłem czy ty?– spoważniał.
- Dzięki Wadim. Wiedziałem, że na ciebie zawsze mogę liczyć. – odparłem.
- Bracie, ale cię wzięło… - rozłączył się.

Nie pozostawało mi nic innego, jak zadzwonić do naszego trenera. Wykręcając się problemami rodzinnymi, poprosiłem o kilka dni wolnego, żebym mógł wyjechać. O dziwo, trener nie miał większych oporów, chociaż nasłuchałem się nieźle, jaką to jestem podporą dla zespołu i muszę wyprostować swoje sprawy, żebym mógł w stu procentach skupić się na grze i celach postawionych przez drużynę. Wszystko to brzmiało tak, jakby trener coś wiedział. Mam nadzieję, że Wadim się nie wygadał, bo inaczej zabiję tego skurwiela. Tego jeszcze brakowało, żeby wszyscy się dowiedzieli, jakim jestem życiowym nieudacznikiem. Nie miałem przy sobie żadnych rzeczy, prócz torby treningowej. O tyle dobrze, że z przyzwyczajenia nosiłem przy sobie paszport. Wadim smsem przesłał mi jej krakowski adres. Nie wiem, co bym bez niego zrobił. Tak zaaferowałem się całą tą sytuacją z podróżą, że całkiem nie zarejestrowałem faktu, że ona w tym Krakowie musi gdzieś mieszkać. Mam nadzieję, że dogadam się z taksówkarzem. Kupiłem bilet na najbliższy lot do Moskwy, a stamtąd do Krakowa i w zniecierpliwieniu patrzyłem na zegar. Obym tylko zdążył na wigilijną kolację…


Wysiadając na lotnisku w Krakowie czułam się lekka jak piórko. Zupełnie, jakby odpłynęły ze mnie wszystkie uczucia i emocje. Nie cierpię lotów z przesiadkami, ale nie da się tutaj dostać inaczej. Dzięki Bogu za 3 godziny różnicy w czasie. Ciekawe, jak tam Dmitrij. Kurwa, przecież miałam o nim nie myśleć…
- Natalaaaaaaaa!!!!! Tutaaaaaaaaaaaj!!!!! – usłyszałam uradowany głos Aśki.
Rzuciłam się z rękoma na przyjaciółkę i rozpłakałam jak dziecko. Dżoana mocniej mnie przytuliła.
- No, nie spodziewałam się, że aż tak bardzo tęskniłaś. – zaśmiała się i klepnęła mnie w łopatkę.
- Głupia. Chciałabyś! – ja również uśmiechnęłam się przez łzy. – Znowu wpadam na gotowe, co?
- Pewne rzeczy się nie zmieniają. Nasi rodzice już są. Nie mogę uwierzyć, że mało brakowało, a te święta spędziłybyśmy oddzielnie. Przynajmniej są jakieś plusy z tego, że Skurwiel znów dał o sobie znać.
- Dżoana, co ty w ogóle mówisz… - spiorunowałam ją wzrokiem.
- Wiem, przepraszam… Ten mój suchy humor. – cmoknęła mnie w policzek. – Chodźmy lepiej, bo w domu wszyscy już się niecierpliwią. Specjalnie nie ubierałam choinki, bo wiem, że to twoje ulubione zajęcie. – popchnęła mnie w stronę wyjścia z lotniska.

W domu robiłam dobrą minę do złej gry. Rodzice przemaglowali mnie od góry do dołu, zasypując pytaniami o pracę, o znajomych w pracy, czy mi się tam dobrze żyje, czy to prawda, że wszyscy chodzą wiecznie pijani, a na ulicach unosi się odór spirytusu. Niestety nie zabrakło pytania o to, czy nie zakręcił się koło mnie jakiś porządny mężczyzna.
- Dajcie jej wreszcie spokój. Męczycie ją od ponad godziny. Nie widzicie, że jest zmęczona po podróży? – mama Dżoany próbowała przemówić moim rodzicom do rozsądku.
- No właśnie. Są święta. Cieszmy się tym czasem, który możemy wspólnie spędzić. Nie chcę myśleć teraz o pracy, ani o Rosji. Rosja to Rosja, a tu jest Polska. – odpowiedziałam. Ale ze mnie świetna aktorka.
Przygotowania do wigilijnej kolacji szły pełną parą. Ta świąteczna atmosfera sprawiała, że nieco odcinałam się od wydarzeń w Biełgorodzie. Aśka ukradkiem spoglądała na mnie czy gdzieś tam z oka nie ucieka mi jakaś nieposkromiona łza i czy jakoś się trzymam. Trzymam się… Kurwa… Co tam, że 80% myśli wypełnia mi Dima i jego twarz, kiedy powiedziałam, że nic nie trzyma mnie w Rosji. Przypadkowo ścisnęłam bombkę, którą właśnie trzymałam w ręku. Pękła.
- Co robisz downie?! To nie przyrząd do ściskania, tylko ozdoba choinkowa. – Dżoana trzepnęła mnie ręką po głowie. – Głowa do góry, albo wszyscy się zorientują, jakie przedstawienie tu odstawiasz. – ściszyła głos.

Z przyklejonym uśmiechem do ust skończyłam ubierać choinkę. Z podziwem patrzyłam na swoje dzieło. Zawsze miałam do tego talent, ale w tym roku przerosłam swoje najśmielsze oczekiwania. Drzewko wyglądało pięknie. Było już po 17. Kolacja lada chwila miała się zacząć. Stół był już prawie gotowy. Mama Joanny kładła sztućce przy talerzu dla zbłąkanego gościa. Jeszcze nigdy żaden zbłąkaniec nie przypałętał się do nas w Wigilię, ale jak tradycja to tradycja. Najbardziej znienawidzony moment – życzenia. Zbierało mi się na wymioty od słuchania, żebym ułożyła sobie szczęśliwie życie. Tak mamo i tato, ten skurwiel, którego tak lubiliście już o to zadbał, żebym do końca życia była baaaaaardzo szczęśliwa. Czułam gulę w gardle. Niespodziewanie zabrzmiał dzwonek do drzwi.
- Oooootwooooooooooorzę! – Dżoana jak wystrzelona z procy znalazła się przy drzwiach, a ja szłam usadowić się przy stole, by móc rozpocząć świąteczne wpierdalanko.
- Natala, ktoś do Ciebie! – usłyszałam zbyt podniecony głos Aśki.
Święty Mikołaj? Jestem za stara na takie rzeczy…

Omal się nie przewróciłam, kiedy zobaczyłam, kto stał w progu naszego krakowskiego mieszkania.

Dmitrij.

- Wesołych świąt. Mogę wejść? – uśmiechnął się.



Siemanko! Jakoś tak przyszła wena i jest 9 rozdział. ;) Tym razem dedykuję go Lidce - całusy od Flądry. ;)
Nie wiem, kiedy pojawi się kolejny. Miłego weekendu. ;)
Ps. Wiem, że obywatele Rosji potrzebują wizy, żeby wjechać do Polski. ;) Przyjmijmy, że Dima ma paszport dyplomatyczny. ;)