Nie mogłam usiedzieć na miejscu. Cały czas siedząc na krześle
nieporadnie machałam nogami. Zastanawiałam się, dlaczego obok mnie stoi tylko
jedna walizka, skoro przyleciałam z czterema. Czyżbym łudziła się, że jeszcze
tu wrócę? Nie… resztę rzeczy Dima odeśle
kurierem. Nie spodziewałam się, że moja rosyjska przygoda tak szybko
dobiegnie końca. W pracy wzięłam urlop do końca roku, niby ze względu na święta,
ale tak naprawdę chciałam sobie wszystko dokładnie przemyśleć. Dima nie odwiózł
mnie na lotnisko. Bez słowa zabrał rano torbę i wyszedł za nim wstałam.
Kiedy poprzedniego
dnia poinformowałam go o swojej decyzji, przyjął ją z wielkim spokojem, co
zajebiście mnie zdziwiło. Przecież te jego deklaracje, że chce mi pomóc, że
chce o mnie zadbać nie mogły być tylko pustymi słowami… W każdym razie nie
chciałam, żeby nimi były.
- Kiedy dokładnie wylatujesz? Zarezerwowałaś już bilety? –
usłyszałam spokojny głos Dmitrija.
- Jutro rano. Akurat wyrobię się na wigilijną kolację. –
uśmiechnęłam się smutno.
- Aha. Wychodzę na trening. Nie wiem o której wrócę. –
rzucił i trzasnął drzwiami.
Mimo urlopu zajęłam sobie cały dzień pracą, żeby przestać o
tym wszystkim myśleć. Niestety ślęczenie nad raportami umocniło mnie tylko w
jednym – zakochałam się. Nie wiem jak do tego wszystkiego doszło… Ok,
mieszkaliśmy razem i spędzaliśmy ze sobą bardzo dużo czasu, ale… Bożeeeee, jestem taka głupia! Nie mogłam
tu dłużej zostać. Właśnie ze względu na Dmitrija. Chroń tych, których kochasz. Huczało mi w głowie.
Ten-którego-imienia-nie-chcę-wymawiać wciąż pewnie przebywał w mieście i gotów
był ponownie zaatakować. Znam go na tyle dobrze, żeby właśnie tego się po nim
spodziewać. Nie chciałam narażać nikogo, kogo tu poznałam na jakiekolwiek
niebezpieczeństwo. Mimo dwóch miesięcy, które tu spędziłam, to zżyłam się ze
wszystkimi ludźmi, których dane mi było poznać bliżej – współpracownikami,
kolegami z Biełogorie, z Wadimem, czy Maksimem i Leną. Serce pękało mi na
milion kawałków, ale odłożyłam komputer na bok i zaczęłam się pakować.
Wszystko szło mi tak opornie. Nie chciałam stąd wyjeżdżać,
ale to była jedyna słuszna decyzja. Jeśli ja wrócę do Polski, on wróci za mną.
Wszyscy będą bezpieczni, jeśli On będzie wiedział, że jestem sama, że nie ma
przy mnie żadnego mężczyzny. Wszystko wróci do normy…
Dimy nie było cały dzień. Zawsze po rannym treningu wracał
do domu, żeby coś zjeść, robił zakupy i szedł na popołudniowe zajęcia, ale nie
pojawił się w domu ani na minutę. Wrócił dopiero ok. 22… Pijany. Oby tylko nie było żadnej awantury. –
błagałam w myślach. Rzucił swoje rzeczy w przedpokoju przy okazji obijając się
o ścianę. Mimowolnie parsknęłam śmiechem przyglądając się całej sytuacji opierając
się o oparcie kanapy. Spakowana walizka czekała już gotowa na jutrzejszy
wyjazd.
- No i z czego się śmiejesz?! – wybełkotał.
- Ja? Zdawało Ci się. – stałam teraz z rękoma skrzyżowanymi
na klatce piersiowej.
Dyma podszedł na tyle blisko mnie, że poczułam jego
alkoholowy odór aż za bardzo. Nie wytrzymałam i ponownie parsknęłam śmiechem.
- Co za gorzelnia. Nie zdzierżę tego smrodu. Idę spać.
Po jakichś trzech krokach zostałam pociągnięta za rękę,
zatoczyłam się i wylądowałam nosem w klatce piersiowej Dmitrija.
- Zostań ze mną. Nie chcę, żebyś wyjeżdżała. Zostań… Proszę…
- próbował mówić w miarę składnie, jak na kogoś kto wypił chyba beczkowóz
spirytusu (nie wódki, SPIRYTUSU).
- Dima, nie mogę. Jeśli wszystko ma być normalne, to muszę
wrócić do Polski. – położyłam swoje dłonie na jego policzkach. Smród
spowodowany przez nadmierne stężenie procentów w wydychanym przez niego
powietrzu przestał mi w zupełności przeszkadzać.
- Chcesz znów wrócić do tego psychola?! Ciągle go kochasz?! –
krzyknął i odepchnął moje dłonie.
- To nie tak, jak myślisz… - nieudolnie próbowałam się
tłumaczyć.
- A jak?! – wciąż krzyczał.
- Nie krzycz na mnie. Nie chcę z tobą rozmawiać, kiedy
jesteś w takim stanie… - usiłowałam załagodzić sytuację. – To nie ma nic
wspólnego z nim. To moja decyzja. Prócz świetnej pracy i kilku osób, która poznałam,
to nic mnie tu nie trzyma… - skłamałam.
Kocham cię, ale ty nie
możesz o tym wiedzieć…
- Nic? Nic cię tu nie trzyma? – Dima powtarzał jakby nie
dosłyszał ostatniego zdania. Wyglądał jakby całkowicie wytrzeźwiał.
- Przykro mi, jeśli chciałeś usłyszeć coś innego… – dalej brnęłam w swoje gówniane kłamstwo. Gdybym
miała ocenić jego głębokość, to byłam w gównie po samą szyję.
Jak najszybciej chciałabym zapomnieć wyraz jego twarzy, jaki
wtedy zobaczyłam. Czułam się jakbym co najmniej zabiła mu matkę… Po policzkach
spłynęły mi łzy.
- Myślę, że nie mamy już o czym rozmawiać. – odwrócił się i
za moment zniknął za drzwiami łazienki.
Stałam jeszcze dłuższą chwilę, zastanawiając się co właśnie
się wydarzyło. Brawo, chyba złamałaś mu
serce… Już większej szpili wbić się nie dało. Karciłam się. Nie pozostało
mi nic innego jak położyć się spać, chociaż wiedziałam, że tej nocy nie zasnę…
…
- Wadim, myślałem, że wszystko zmierza w dobrym kierunku.
Zbliżyliśmy się do siebie. – Dima siedział ze spuszczoną głową.
- Myślisz, że nadal czuje coś do tego skurwiela? – Wadim miał
zatroskaną minę.
- Nie mam pojęcia. Ona nie chce o tym rozmawiać… Dostaję
tyle sprzecznych sygnałów. Wczoraj powiedziała coś, co całkowicie zbiło mnie z
tropu. Kurwa już nie wiem, co mam myśleć. Napaliłem się, jak tylko pokazałeś mi
ją na zdjęciu. Praktycznie wepchnąłeś mi ją do łóżka, a ja i tak spierdoliłem. –
Dima z niedowierzaniem kręcił głową.
- Przecież to nie twoja wina. Nie miałeś wpływu na jej
przeszłość. Co takiego powiedziała? – szef Nataszy czuł się jak psychiatra
przyjmujący pacjenta na kozetce.
- Że nic jej tu nie trzyma. NIC. Oczywiście nie licząc
pracy. Rozumiesz? A ja głupi miałem nadzieję, że coś z tego wyjdzie. – Dyma schował
twarz w dłoniach.
- A nie pomyślałeś, że mogła skłamać, żeby to wszystko
ułatwić? A przynajmniej tak myślała, że się stanie. – Wadim chyba powinien
dorabiać na słuchawce telefonu dla ofiar nieszczęśliwej miłości. – O której ma
samolot?
- Za nieco ponad godzinę. – Dima spojrzał na wyświetlacz
telefonu.
- To co ty tutaj jeszcze robisz? – szefo spojrzał na kumpla
i wypraszającym gestem wywalił go z gabinetu.
…
Patrzyłam na wielki zegar, który wisiał w hali odlotów.
Sekunda za sekundą. Tik tak, tik tak. Godzina odlotu zbliżała się nieubłaganie.
Chwilę temu wygoniłam Lenę i Maksima, którzy przyszli się pożegnać. Chciałam
zostać sama. Wiedziałam, że na lotnisku w Krakowie będzie czekała na mnie
Dżoana. Nie martw się maleńka, poradzimy
sobie ze wszystkim… Cały czas powtarzałam sobie w głowie jej słowa usłyszane
wcześniej przez telefon, próbując podtrzymać się jakoś na duchu. Wstałam i
zaczęłam ze zniecierpliwienia chodzić wkoło walizki, co drugi krok przykopując
w nią nogą. Nawet się ze mną nie
pożegnał. Co za chuj…
- Pasażerowie lotu numer 766 do Moskwy proszeni są o zgłoszenie się do
odprawy. – z odrętwienia wybudził mnie głos z głośników.
No to żegnaj
Biełgorodzie…
Cze! Ósmy rozdział bardzo na szybko z dedykacją dla Dżoany, która wreszcie raczyła zacząć czytać i już truje mi dupsko o nowe części (Kocham Cię Pysiaczku :3). Aha, jak widać, zaczęłam wtrącać też wszystko od strony Dimy. Dobry pomysł? Mam nadzieję, ze nie gubicie się w tym jak skaczę w czasie. ;) Buziaczki!
kiedy następny?;-)
OdpowiedzUsuńMiszczyni Moja <3
OdpowiedzUsuńPiiiisaj mi tu juz kolejny Flądruniu Kochana :*
Twa wierna Lidka <3
czytaju czytaju i Dżoana truć dalej będzie o kolejne rozdziały ;D skakanie w czasie jest fun, naginaj czasoprzestrzeń Maleńka :*
OdpowiedzUsuńnieodplatna pomoc prawna rzeszow
OdpowiedzUsuń